niedziela, 26 sierpnia 2012

Παναγία Τριχερούσα





Pani w sukni srebrnej
z twarzą od słońca ogorzałą
ku Twoim dłoniom niesiemy
modlitwę pokorną naszą
przez Twej korony złotopromiennej straży
w dom zło wejść się nie odważy
więc wołam proszę zmień coś we mnie zmień
bo błądzę szukam i wciąż nic nie wiem
 o brzasku oddech swój wstrzymuję
gdy babie lato twarzą musnę
i radość wraca gdy znajduję
na ciemnej Twej twarzy nikły uśmiech
przed światem co zagraża światu
swą ręką trzecią mnie Matko ratuj
nic to że ludzie wciąż próbują
tasować dni me tak jak karty
oni swe życie z kart budują
ja wiem dlaczego żyć jest warto
przed ludźmi co budują wciąż na piachu
trzecią swą ręką mnie Matko ratuj
w teoriach swoich pogubieni
klną na czym świat cały wsparty
gdy wiatr rozwiewa ich życia karty
ja tańczę nad swoim miastem
w złocistych liściach jesiennych klonów
przed smutkiem co zabija radość
trzecia swą ręką mnie Matko ratuj
gdy kwiaty żółte pachną miodnie
powietrze drga od słonecznego żaru
od marzeń o tym gdzie mnie nie ma
trzecią swą ręką mnie Matko ratuj
i w dni deszczowe
w błotnistej strudze
gdy chleb czerstwieje jakby bardziej
od beznadziei co podcina skrzydła
trzecią swą ręką mnie Matko ratuj
i gdy błąkam się po świecie
z życiem w walizce zatrzaśniętym
w dłoni ostatni grosz zaciskając
przed strachem co odbiera wiarę
trzecią swą ręką mnie Matko ratuj
Pani potężna Boska Vlatko
gdy przed ikoną Twoją staję
czasami i ja cudu pragnę
jak ręki co odrasta










niedziela, 19 sierpnia 2012

Edith Stein V Tak, to jest prawda!


Dla osiągnięcia autentycznej wiary chrześcijańskiej nie wystarczy wiara nabyta, zrodzona z badań historycznych Ewangelii i potwierdzających ją "znaków" ani też naturalna dobra wola. Potrzebna jest łaska wiary wlanej, uzdalniającej do przyjęcia Ewangelii, w sposób nadprzyrodzony i do uznania w niej słowa Bożego. Takie dotknięcie łaską stanowi moment olśnienia: człowiek w poczuciu swojej grzeszności pada przed Bogiem na kolana i adoruje Jego miłość i miłosierdzie. Z oczu jakby spadają łuski, w duszy dopełnia się tajemnica, która go całkowicie przemienia. Staje się bardzo pokorny, cichy i spokojny. Posiadł prawdę! Tak było z Pawłem pod Damaszkiem, tak z uczniami z Emaus. "Wtedy oczy się im otworzyły i poznali Go".

Cały proces nawrócenia Edyty Stein można by streścić zdaniem: szukałam, rozumowałam, studiowałam, pragnęłam i nic nie mogłam osiągnąć, aż pewnego dnia, nagle, sama nie wiedząc w jaki sposób, uwierzyłam. "To", co w tej jedynej chwili się dokonało, jest czymś zupełnie różnym od tego wszystkiego, co było przedtem.

"W tej chwili, gdy coś pojmuję, zaczyna mnie to przenikać. Dotyka mnie w moim osobowym centrum i ja się mocno tego trzymam. Wyrażenie w tej chwili należy wziąć dosłownie. Nie ma tu żadnego najpierw i potem, ani tego, co czasowe lub rzeczowe. To, co tu nazywamy następstwem i analizujemy, jednoczy się w jednym niepodzielnym akcie; żaden moment nie wyprzedza drugiego, żaden bez drugiego nie jest możliwy. Im głębiej jestem poruszona, tym mocniej się tego trzymam i tym więcej także pojmuję. Można też odwrócić. Wszystko, co jest zwykle rozdzielone, względnie jedno drugim motywowane, stapia się tu w jeden akt: poznania, miłości i czynu".

Ta wypowiedź Edyty Stein tłumaczy jej długą, niemal dziesięć lat trwającą drogę do wiary, jej pozorne zahamowania i przestoje, udręki i uniesienia religijne. Wszystko, co - na pierwszy rzut oka - wydaje się w jej życiu duchowym niezrozumiałe i chybione, ma swój głęboki sens i odbywa się według rządzących życiem wewnętrznym praw. Bóg, który pragnie duszę oczyścić, umocnić i silniej do siebie pociągnąć, dopuszcza na nią próby, dobrze znane tym, co chcą prowadzić świadome, głęboko religijne życie duchowe. Ma ono swój rytm, polegający na regularnych następstwach dwóch różnych okresów - ciemności i światła. Nie mając żadnego doświadczenia, nie wiedząc o konieczności przeplatania się tych dwóch okresów - Edyta wpada często w popłoch i pogłębia swój wewnętrzny kryzys, o którym tak plastycznie wspomina w Beiträge.

"Bóg tu pobudza i Bóg dokonuje, ale wymaga współpracy człowieka, jego własnego czynu duchowego. Duch musi być pozbawiony wszystkiego, co go zajmuje zgodnie z jego naturą, a wychowany do tego, by Boga poznać i Nim samym się radować".

Dotknięcie łaską dokonało się u Edyty Stein - jak wiemy - przy czytaniu Życia św. Teresy od Jezusa. Inni przeżywają te decydujące o całym życiu chwile w innych okolicznościach: w domu, na ulicy, w polu. „Duch tchnie, kędy chce". Edyta zachowała dla św. Teresy ogromną wdzięczność: przyjęła na chrzcie jej imię, wstąpiła do terezjańskiego Karmelu. Wspominając swe nawrócenie, pisała: "Oddziaływanie św. Teresy nie zacieśnia się tylko do Kościoła, ale promieniuje również na tych, którzy stoją od niego z dala. Siła jej wyrazu, prawdziwość i naturalność opisu otwierają serca i wnoszą do nich życie Boże. Liczba tych, co zawdzięczają jej drogę do światła, ujawni się dopiero na Sądzie Ostatecznym".

Szukała prawdy, a Teresa przemówiła do niej autentyzmem swojej wiary. Okrzyk Edyty "To jest prawda!" trzeba zapewne rozumieć jako krzyk radości z odkrycia prawdy przeżywanej, realizowanej w czynach, stopionej "w jeden akt poznania, miłości i czynu": to była prawda serca żyjącego w przyjaźni z Bogiem.

Chrzest nastąpił 1 stycznia 1922 r. Wyciąg z księgi metrykalnej brzmi:

"W roku Pańskim 1922, w dniu 1 stycznia została ochrzczona Edyta Stein, lat 30, doktor filozofii, urodzona 12 października 1891 r. we Wrocławiu, córka Zygfryda Stein i Augusty Courant. Po dobrej nauce i przygotowaniu przeszła z judaizmu na łono Kościoła i otrzymała na chrzcie świętym imiona Teresa - Jadwiga. Matką chrzestną była dr Jadwiga Conrad z domu Martius, zamieszkała w Bergzabern, co niniejszym poświadczam: Eugeniusz Breitling, proboszcz".

Imię Teresy przybrane na chrzcie św. jest znakiem o szczególnej treści. Data chrztu w swoim obchodzie liturgicznym ma również wymowę znaku. Dziś jest to uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki, wówczas święto Obrzezania Pańskiego. Akt obrzezania jest dla Żydów aktem włączenia w wybrany naród izraelski. Na dzień bierzmowania Edyta wybrała 2 lutego - święto Oczyszczenia Najśw. Maryi Panny, mający również odniesienie do uroczystości żydowskich.

Zakończmy te rozważania o drodze Edyty Stein do wiary jej stwierdzeniem: "Nie ulega wątpliwości, że przy odrodzeniu z Ducha dusza doświadcza całkowitej przemiany. (…) Duch Światła nie niszczy indywidualności człowieka, lecz ją poślubia i dzięki temu człowiek doświadcza nowych narodzin".

"Dusza, która Ducha Pańskiego przyjmuje, zostaje przez Niego wypełniona i zatrzymuje Go u siebie; nawet gdy Nim promieniuje - im bardziej Go wypromieniowuje, tym bardziej On w niej trwa. (…) Pokój Boży przewyższa wszelki rozum i dlatego królestwo Boże musi wydawać się głupstwem wszystkim, którzy stoją poza nim".

Dla szukających prawdy Edyta Stein ma jedną prostą radę, tę samą, którą dała swemu koledze Fryderykowi Kaufmanowi:

"Argumentacja nie zda się na nic. Tylko ten może Panu pomóc, kto od niej zdoła Pana uwolnić. Coś doradzić? Już Panu poradziłam: stać się dzieckiem, a życie razem ze wszystkimi poszukiwaniami i całym filozofowaniem, złożyć w ręce Ojca. A jeżeli się Pan na to jeszcze nie może zdobyć - prosić nieznanego, budzącego wątpliwości Boga, by dopomógł. Teraz Pan na pewno popatrzy na mnie zdumiony, że śmiem zalecać Panu taką prostą, dziecięcą mądrość. To jest mądrość prawdziwa dlatego, że jest prosta; w niej ukryte są wszystkie tajemnice. Jest to też droga, która bezpiecznie prowadzi do celu".

wtorek, 14 sierpnia 2012

Po godzinach...

Kimonek przesłał mi ten o to filmik, czyżby kroiła się nowa kooperacja hi hi hi.
Szpilki mam w pogotowiu ;)


niedziela, 12 sierpnia 2012

Edith Stein IV Dotknięta...


1920

"Cały ten rok spędziłam we Wrocławiu. Ziemia paliła mi się pod nogami. Przeżywałam kryzys wewnętrzny, ukrywany przed moimi najbliższymi i nie do rozwiązania w naszym domu. Jednakże nie mogłam odejść, dopóki nie rozstrzygnął się los Erny". Jej siostra Erna miała wyjść za mąż za Hansa Bibersteina, lekarza-dermatologa, jedynaka bardzo przywiązanego do swej matki, wcześnie owdowiałej. Matka i syn nie mieli łatwego charakteru i Edyta Stein bywała najczęściej rozjemcą pomiędzy powaśnionymi nieustannie Steinami i Bibersteinami.

Przygotowania do ślubu Erny nasuwały jej niepokojące pytajniki o własną przyszłość. „Mimo wielkiego oddania się pracy, żywiłam w sercu nadzieję, że zaznam wielkiej miłości i szczęścia w małżeństwie. Nie znając zupełnie zasad wiary i moralności katolickiej, byłam jednak całkowicie przeniknięta katolickim ideałem małżeństwa".

"Najprawdopodobniej wskutek przeżywanych walk duchowych, które staczałam w ukryciu, bez jakiejkolwiek ludzkiej pomocny, czułam się w tym czasie bardzo niedobrze". Odetchnęła, gdy Erna z Hansem wyjechali w Karkonosze w podróż poślubną. "Teraz spokojna i wolna mogłam się zatroszczyć o siebie".

Narzuca się pytanie, dlaczego Edyta tak długo nie podjęła decyzji nawrócenia. Zapewne i ona sama zadawała je sobie po fakcie. Pewne wypowiedzi jej pracy Ontische Struktur brzmią jak swoiste wyjaśnienie. Pisze: "W podstawowym akcie religijnym jednoczą się poznanie, miłość i czyn. Wyrażenie poznanie należy tu brać w znaczeniu ścisłym, bez poprawek. Dlatego mówiliśmy raczej o rozumieniu i określiliśmy je jako dotknięcie ręką Boga, mocą którego to, co nas dotyka, jest przed nami obecne. Temu dotknięciu w żaden sposób nie można umknąć, gdyż nie ma tu miejsca na jakieś współdziałania naszej wolności. Tak stoi przed nami Bóg, jako niechybna moc, jako Bóg mocny i potężny, któremu należy się cześć i bezwarunkowe posłuszeństwo. To najpierwsze zrozumienie kształtuje wolną postawę. Uchwycę się ręki, która mnie dotyka, a znajdę absolutne oparcie i absolutne zabezpieczenie. Wszechmocny Bóg jest Bogiem dobroci, naszą ostoją i twierdzą. Przenika nas miłość do Niego i czujemy się przez tę miłość niesieni. Uchwycić rękę Bożą i trzymać ją jest to czyn, który współkonstytuuje akt wiary. Kto tego nie uczyni, kto pozwoli przebrzmieć pukaniu bez wpływu na swe doczesne życie, u tego akt wiary nie rozwinie się, a przedmiot wiary zostanie przed nim zakryty".

Dotknięcie łaską nie jest jeszcze równoznaczne z jej przyjęciem, podobnie jak nie wyzwoli duszy z więzów niewiary opanowanie duchowych sfer w dziedzinie poznawczej. „Jak długo człowiek przyjmuje obce sobie rejony tylko duchowo, może się psychicznie nie angażować, tak jak może z natury czerpać znajomość i poznanie, lecz w duszy pozostać dla nich zamkniętym. Gdy coś jest już widoczne dla ducha, nie znaczy to, że przenika także do duszy. Duch może coś widzieć, ale dusza może pozostać nietknięta. Póki duch innego królestwa nie opanuje duszy, ona także nie ma w nim swego udziału".

Z dalszych wywodów Edyty wynika, że na przyjęcie łaski dusza musi być dostatecznie rozbudzona duchowo. "Podmiot, budząc się do wolnej duchowości, znajduje się w rejonie rozumu naturalnego. Samego przebudzenia nie można uważać za sprawę jego wolności, również nie za przynależność do tego królestwa oraz tendencję, by się rządzić jego prawami. Istnieje przecież wolność sprzeciwienia się tej tendencji i każdemu pojedynczemu, konkretnemu prawu rozumu. Podmiot może się nim nie kierować".

Wspomnieliśmy, że w Beiträge cały proces dochodzenia do wiary - wezwanie Boga i odpowiedź człowieka - Edyta Stein określiła jako dialog łaski i wolności. Inicjatywa tego dialogu należy do Ducha Świętego i wiara jest Jego darem. Bóg się objawia, człowiek - aktem całej swej ludzkiej osoby - Objawienie Boże przyjmuje. W chwili nawrócenia, także w chwili chrztu otrzymuje nadprzyrodzony dar wiary wraz z nadzieją i miłością.

W tym dialogu Bóg nie tylko objawia się człowiekowi, ale oddziałując na niego wewnętrznie, pociąga go ku sobie.

"Łaska, zanim dusza ją dobrowolnie podejmie, musi już w niej uprzednio zadziałać i aby móc działać, musi mieć w niej jakieś początkowe miejsce. Duch światła, Duch Święty, biorąc duszę w posiadanie, dokonuje w niej - podobnie jak duch ciemności - przemiany jej naturalnych reakcji. Niektóre wyklucza, nawet te dyktowane rozumem naturalnym, jak: nienawiść, żądza zemsty itd.; uzdalnia do aktów duchowych i postaw duszy będących specyficzną formą jego aktualnego życia, jak: miłość, miłosierdzie, przebaczenie, pokój szczęśliwość, nawet tam, gdzie nie ma ku temu żadnych motywów według rozumu naturalnego".

"Człowiek, w którym działa łaska i który się ku niej skłania, toczy zwykle długą walkę, aby stopniowo wyrwać się ze świata naturalnego i z siebie. (…) Łaska musi sama przyjść do człowieka. Z siebie samego może on w najlepszym wypadku dojść do jej bram, ale nigdy nie zdoła sforsować wejścia". "Zejście łaski do duszy człowieka jest wolnym aktem boskiej miłości i jej wylew nie zna granic. Jakie drogi wybiera dla swego działania, dlaczego o jedną duszę zabiega, a drugiej każe zabiegać o siebie, czy, jak i kiedy czynna jest również tam, gdzie nasze oczy nie dostrzegają jej działania, wszystko to są pytania wymykające się poznaniu rozumowemu. Dla nas istnieje tylko poznanie zasadniczych możliwości, i dzięki nim możemy zrozumieć dostępne nam fakty".

Jedno jest pewne: "Boska wolność nie złamie ani nie wygasi, ani nie przechytrzy wolności ludzkiej".

1921

"Faute de mieux, sama udzieliłam sobie veniam i prowadzę w moim mieszkaniu wykłady z ćwiczeniami (wprowadzenie do filozofii na gruncie fenomenologii), na które uczęszcza przeszło 30 osób".

Brała w nich udział Gertruda Koebner, studentka filozofii uniwersytetu wrocławskiego. Nie można pominąć wielokrotnie sprawdzonych, rzetelnych jej relacji dotyczących życia religijnego Edyty Stein.

"Mniej więcej w drugim roku naszej znajomości (datującej się od r. 1918) Edyta Stein zaczęła lekturę dzieł św. Teresy - jako przeciwstawienie dla Kierkegaarda Einübung im Christentum, które jej nie zadowalało… Powiedziała mi też, że chodzi regularnie do kościoła na ranną mszę św. i wraca, zanim domownicy się zbudzą, aby nikt tego nie zauważył. Kiedyś znów pokazała mi brewiarz; strzegła go jak skarbu. Nie przypominam sobie, skąd go miała. W każdą niedzielę czytała mi i tłumaczyła jego treść, łaciną władając tak dobrze jak niemieckim; nie da się wprost opisać, z jakim nabożeństwem, czcią i głęboką radością odmawiała te modlitwy brewiarzowe papieża Grzegorza… Mówiła, że nie znajduje tego w Kościele protestanckim, toteż nigdy się w nim nie ochrzci, choć wie, że krok taki łatwiej by jej «wybaczono»".

Trudno jest dziś ustalić, czy działo się to przed, czy też po powzięciu decyzji chrztu w Kościele katolickim. Edyta podjęła ją w Bergzabern, po przeczytaniu Życia św. Teresy. Wszystko wskazywałoby na to, że fakty podane przez Gertrudę Koebner miały miejsce w miesiącach od sierpnia do października, jedynych, jakie Edyta w 1921 roku spędziła we Wrocławiu. Jej siostra Erna wspomina:

"We wrześniu 1921 r. urodziło się nasze pierwsze dziecko, Zuzanna. Edyta, przebywająca właśnie w domu, pielęgnowała mnie ze wzruszającą dobrocią. Jednakże na ten tak szczęśliwy czas kładł się cień; Edyta oznajmiła mi swoją decyzję przejścia na katolicyzm, prosząc, abym naszą matkę oswoiła z tą myślą. Wiedziałam, że czeka mnie jedno z najtrudniejszych zadań, jakie kiedykolwiek w życiu miałam do spełnienia. Matka nasza była bardzo wyrozumiała i nam dzieciom, z pełnym zaufaniem pozostawiała swobodę decyzji we wszystkich sprawach. Wszakże postanowienie Edyty - dla niej, prawdziwie wierzącej Żydówki - było wielkim ciosem; przyjęcie innej - poza mojżeszową - religii oznaczało dla matki apostazję. Nam również było ciężko, ale ufaliśmy wewnętrznemu przekonaniu Edyty. Gdy więc daremnie usiłowaliśmy - ze względu na matkę - powstrzymać ją od tego kroku, poddaliśmy się losowi z bólem serca".

Wymienione okoliczności świadczyłyby, że bezpośrednie przygotowanie do chrztu Edyty Stein trwało pół roku. Jej entuzjazm do modlitwy brewiarzowej pochodził zapewne z inspiracji ks. Józefa Schwinda ze Spiry, o którym powiedziała: "Ze świętą radością odmawiał brewiarz. Chętnie wprowadzał do tej modlitwy także ludzi świeckich, gdy spotkał się u nich ze zrozumieniem piękna liturgii i pragnieniem włączenia się w życie Kościoła".

Z tych letnich miesięcy spędzonych w Bergzabern pochodzi też wspomnienie cytowane przez filozofa o. Eryka Przywarę TJ:

"Edyta Stein powiedziała mi, że jeszcze jako ateistka znalazła u swego księgarza książeczkę Ćwiczeń ignacjańskich. Zainteresowała się nią wyłącznie jako psycholog. Po przejrzeniu jej zauważyła, że Ćwiczeń nie można jedynie czytać; należy je wprowadzać w czyn. Rozpoczęła więc przy pomocy tej książeczki rekolekcje i skończyła je po trzydziestu dniach z postanowieniem nawrócenia. Ten fakt rzuca podwójne światło na duchowe oblicze Edyty Stein: na prawdziwie suwerenną samotność w kosmosie i radykalne «tak» na głupstwo i zgorszenie skandalem krzyża (mówiąc językiem pierwszego listu do Koryntian); także na samotną suwerenność ducha w przepaści poniżenia, «dzieląc z Jezusem Jego urągania» (Hbr 13, 13)".

W pismach autobiograficznych Edyta Stein zaznacza wyraźnie, że gdy latem 1921 r. wpadło w jej ręce Życie św. Teresy z Awila, położyło to kres jej długiemu szukaniu prawdziwej wiary. A więc św. Teresa i św. Ignacy mieli wielki wpływ na jej życie wewnętrzne i pomogli w powzięciu ostatecznej decyzji przyjęcia chrztu w Kościele katolickim. Przypatrzmy się zewnętrznym ramom tego faktu.

We wszystkich biografiach Edyty Stein cytuje się jej odpowiedź, daną serdecznej przyjaciółce Jadwidze Conrad-Martius, w której gościnnym domu przeżyła swoje nawrócenie. Rozmowę na temat podjętej wówczas decyzji i jej wewnętrznych motywów Edyta ucięła krótko: Secretum meum mihi! Aby nie ulec skłonności do mistyfikowania tej wypowiedzi, przytaczamy ją w całym jej kontekście. Jadwiga Conrad-Martius wspomina:

"Podczas ostatniego swego wielomiesięcznego pobytu u nas, Edyta - i ja także - przechodziłyśmy kryzys religijny. Było to tak, jakbyśmy szły po wąskiej krawędzi, blisko siebie, gotowe w każdym momencie przyjąć Boże wezwanie. Nadeszło ono, lecz powiodło każdą z nas w kierunku innego wyznania. Były to decyzje, które dla oczu ludzkich spinały nierozłącznie ostateczną wolność człowieka (…) z wezwaniem Bożym, któremu powinien być posłuszny. Nie było wykrętu. I jak to bywa u początkujących, gdy ich pochwyci łaska, w naszym osobistym obcowaniu zaczęła się uwidaczniać cicha wzajemna agresywność, wyrażana krótkimi zdaniami czy słowami. W takim kontekście padło wspomniane: secretum meum mihi. Stanowiło ono trochę ostry gest obronny przede mną".

Dopiero po czterech latach nawiązała Edyta Stein do ówczesnych przeżyć w licie do fenomenologa Fryderyka Kaufmana: "Proces, o którym wspomniałam, zaczął się już wcześniej, ulegał przemianom i ciągnął się przez kilka lat, wreszcie doprowadził mnie do miejsca, gdzie każde niespokojne serce znajduje uciszenie i pokój. Jak to się stało, niech mi dziś będzie wolno jeszcze zamilczeć. Nie dlatego, że lękam się o tym mówić; na pewno, skoro nadejdzie odpowiednia pora, opowiem Panu; musi się to jednak wyłonić, o tym nie mogę informować".

Tyle Edyta Stein. Fakt ostatecznej decyzji chrztu w Kościele katolickim, powziętej po całonocnej lekturze Życia św. Teresy, nie jest podany bezpośrednio przez nią; jest echem rozmowy z mistrzynią Karmelu, matką Renatą Posselts, która w biografii Edyty Stein cytuje ją z pamięci, tak jakby te słowa wypowiadała Edyta:

"Sięgnęłam do biblioteki po jakąś książkę, na chybił trafił. Wyciągnęłam pokaźny tom. Nosił tytuł: Życie św. Teresy od Jezusa napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Lektura urzekła mnie. Czytałam jednym tchem, aż do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda!".

Być może Edyta wyraziła swoje przeżycie w zupełnie innych słowach. Jedno jest pewne: św. Teresa odegrała tu rolę decydującą. Dowiadujemy się o tym wiele lat później z tekstu zapisanego przez nią w kronikach Karmelu w Kolonii, przed jej ucieczką do Karmelu w Holandii.

W dziele Endliches und ewiges Sein, w którym myślenie Edyty jest na wskroś przepojone wiarą, ona sama interpretuje fakty ze swego dawnego życia, gdy rozważa istnienie istotnościowe i wieczne.

"Obieram określony kierunek studiów i poszukuję w tym celu uniwersytetu, który zapewni mi specjalne kształcenie w moim zawodzie. Powiązanie obu spraw jest tu sensowne
i zrozumiałe. Ale w fakcie, że właśnie w tym mieście uniwersyteckim poznaję człowieka, który przypadkiem tu także studiuje i któregoś dnia poruszam z nim przypadkiem zagadnienia światopoglądowe, nie dostrzegam na razie wcale związku dla mnie zrozumiałego. Kiedy jednak po latach myślę o moim życiu, widzę jasno, że ta rozmowa miała na mnie decydujący wpływ, chyba nawet bardziej istotny aniżeli całe moje studia; i przychodzi mi na myśl, że może właśnie dlatego musiałam do owego miejsca pojechać.

Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Boga. I im częściej coś takiego mnie spotyka, tym żywsze jest we mnie przekonanie płynące z wiary, że - gdy się patrzy od strony Boga - nie ma przypadków i że całe moje życie, aż do najdrobniejszych szczegółów, zostaje nakreślone w planach boskiej Opatrzności i przed oczyma wszystko widzącego Boga prezentuje się jako doskonałe powiązanie sensu (Sinnzusammenhang). Wtedy to zaczynam radować się na światło chwały, w którym także mnie ma się kiedyś odsłonić tajemnica tego powiązania sensu. Dotyczy to nie tylko pojedynczego życia ludzkiego, ale również życia całej ludzkości, co więcej całości wszystkich jestestw. Ich powiązanie w Logosie jest powiązaniem całości sensu (Sinn-Ganzen), doskonałym dziełem sztuki, gdzie każdy poszczególny rys ma swoje miejsce wytyczone według najczystszej i najściślejszej prawidłowości, we współbrzmieniu z całą strukturą. To, co z sensu rzeczy udaje się nam uchwycić, co przyswajamy sobie intelektem jest w stosunku do owej całości sensu jak pojedyncze, niesione przez wiatr, zagubione tony rozbrzmiewającej w oddali symfonii".

piątek, 10 sierpnia 2012

Edith Stein III Kto szuka prawdy...


1913

Pragnienie, aby dowiedzieć się czegoś więcej o duchowym życiu człowieka, miało wpływ na wybór kierunku studiów Edyty Stein we Wrocławiu; później "pognało" ją do Husserla, do Getyngi. Odtąd Edmund Husserl i Leopold Ranke, którego pamięć w Getyndze otaczano wielką czcią, stali się jej "duchowymi" mistrzami. Oni to uczyli poważnego i trzeźwego traktowania zarówno zdarzeń historycznych, jak i każdego fenomenu ze sfery życia duchowego. Młoda studentka, wychowana i kształcona we właściwej tej epoce negacji ducha, tu, w Getyndze, czuje się ogromnie szczęśliwa. Jest pewna, że znajdzie wreszcie odpowiedź na coraz natarczywiej niepokojące ją pytania: Co to jest dusza? Kim i czym jest człowiek? W jakich wzajemnych relacjach wobec siebie znajdują się dusza, duch, osoba, universum? Jak ma się podmiot poznający do obiektywnego świata?

"Psychologia bez duszy” i mechaniczna metoda psychologii eksperymentalnej rozczarowały Edytę Stein - i to tak, że orientację fenomenologii Husserla podjęła z ogromnym osobistym zaangażowaniem. Husserl nie opierał się jedynie na doświadczeniu zmysłowym, jak empiryści, ale chciał zgłębić istotę rzeczy poprzez intuicję. Uważał, że naoczność, przedstawiając fenomeny rzeczy, nie tylko jest doświadczeniem zmysłowym, lecz stanowi akt duchowy. To stwierdzenie otwierało przed Edytą, poszukującą prawdy, nowy świat poznania.

"Ponowne odkrycie ducha i wysiłki skierowane ku stworzenia prawdziwej wiedzy [humanistycznej] duchowej, należą z pewnością do największych przemian dokonanych w ostatnich dziesiątkach lat w dziedzinie nauki. Nie tylko duchowość i pełnia sensu życia duszy odzyskały znów swoje prawa, lecz odkryto na nowo realność ich podłoża".

Od Husserla Edyta Stein uczyła się uwalniać myślenie od arbitralności i zarozumiałości; dzięki temu poznanie stawało się "proste", "posłuszne rzeczy" oraz "pokorne". Taka postawa pozwalała jej bez uprzedzeń słuchać wykładów Schelera; nader sugestywnie przedstawiał on słuchaczom świat Boży w aspekcie zarówno augustiańskim, jak i scholastyczno-zhierarchizowanym aksjologicznie. Ośrodkiem wartości ziemskich jest - zdaniem Schelera - osoba. Jej typem doskonałym - osoba świętego; wybierając najwyższą Wartość, samego Boga, najpełniej urzeczywistnia on swoje istnienie. Edyta Stein była głęboko poruszona Schelerowskim światem wartości; zagadnienia pokory, skruchy, świętości odtąd stały się ośrodkiem jej zainteresowania. Scheler ukazywał bezpośrednio wiarę katolicką. "Jego wpływ wykraczał daleko poza ramy filozofii. Pierwszy raz spotkałam się z dotąd nie znanym mi światem. Nie doprowadziło mnie to jeszcze do wiary, lecz otwarło pewien zakres fenomenu, obok którego nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie na darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie obawy. Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w których wzrastałam, nie wiedząc o tym; nagle objawił mi się świat wiary. Przecież codziennie spotykani ludzie, na których patrzyłam w podziwie, tą wiarą żyli. A więc musiała ona stanowić wartość godną co najmniej przemyślenia. Chwilowo byłam aż nadto pochłonięta innymi sprawami i nie mogłam się zająć systematycznie problemami wiary. Zadowalałam się tylko bezkrytycznym wchłanianiem w siebie impulsów, pochodzących z mego otoczenia; prawie niepostrzeżenie przekształcały mnie wewnętrznie".

Do ludzi podziwianych przez Edytę należało młode małżeństwo Reinachów. Żyli oni na co dzień tym, co Scheler głosił. Już pierwsze spotkanie z Adolfem Reinachem wywarło na niej niezatarte wrażenie: "Byłam bardzo szczęśliwa i pełna głębokiej wdzięczności. Zdawało mi się, że dotąd żaden człowiek nie podszedł do mnie z taką bezinteresowną dobrocią serca. (…) Jakbym pierwszy raz ujrzała zupełnie nowy świat".

1914

Husserlowskie "otwarte spojrzenie na duchową osiągalność wszelkiego istnienia" - jak Jadwiga Conrad-Martius nazywa metodę analizy fenomenologicznej - oraz "ethos rzeczowej czystości" wskazały Edycie Stein nowe, zasypane przedtem źródła. Poruszona przy tym głęboko Schelerowskim światem wartości, po raz pierwszy ośmieliła się myśleć bez uprzedzeń o takich sprawach, jak świętość, pokora, skrucha. Te impulsy duchowe pogłębił w niej wstrząs związany z wybuchem pierwszej wojny światowej w 1914 r.: "Gdy wróciłam do domu, wycofałam się z grona rodzinnego, bo nie mogłam znieść rozmów na tematy obojętne (tzn. osobiste); ujrzałam wtedy nagle jasno: dziś wygasło moje życie osobiste; jeżeli przeżyję wojnę, podejmę je jako dar".

Pytania o prawdę otwarły przed Edytą Stein nowe horyzonty ducha, świat poznania i wartości, z którym musiała podjąć konfrontację. Zrozumiała z całą oczywistością, że nie tylko metodycznie albo jako postulat, lecz także realnie, poza granicami ratio, świat ducha jest co najmniej możliwy. Jeżeli ta uznana możliwość stanie się oczywistością doświadczenia religijnego, wtedy już nie wystarczy "filozofia jako nauka ścisła". Tak więc powoli załamywał się jej idealizm fenomenologiczny, aby ustąpić miejsca nowym poszukiwaniom prawdy.

Czuje się przynaglona do "współcierpienia z cierpiącymi". Chce służyć ofiarom wojny. Czekając na wezwanie do służby sanitarnej, przygotowuje się do państwowego egzaminu pro facultate docendi.

1915

Egzamin złożyła w styczniu 1915 r. summa cum laude. Na ponawiane kilkakrotnie prośby o pracę w szpitalu na froncie, wreszcie nadeszła odpowiedź: zaangażowanie w szpitalu zakaźnym dla rannych z frontu karpackiego w Hranicach na Morawach. Obowiązki podjęła niezwłocznie. Wyjechała w kwietniu, pracowała do sierpnia. Szpital wojenny okazał się twardą szkołą życia. "Cały niemal dzień biegałam i wieczorem nie mogłam już utrzymać się na nogach. Często po pracy szłam zaraz do naszego pokoju, a Alwina czy ktoś litościwy przynosił mi kolację, abym już nie musiała wstawać. Cóż to za dobrodziejstwo, gdy mogłam od razu wskoczyć do łóżka i pozwolić odpocząć zmęczonym nogom. Przynajmniej nogom - gdyż wkrótce sama przestałam sypiać. Siedziałam bezsenna na wysokim łóżku… Myślałam o moich chorych i cieszyłam się nadejściem poranka, kiedy mogłam im usługiwać…"

Ta praca wyczerpała jej siły. Gdy front się cofnął i rannych było coraz mniej, wróciła do Wrocławia.

1916

Po powrocie Edyta Stein zabrała się od razu do pisania dysertacji doktorskiej. "W tym właśnie okresie, gdy tyle różnych ludzkich spraw angażowało mnie wewnętrznie, skupiłam wszystkie siły około pracy doktorskiej; od przeszło dwóch lat przygniatało mnie to jak ciężar. (…) Z trwogą siadałam każdego ranka przy biurku. Byłam jakby małym, nikłym punkcikiem w bezkresnej przestrzeni. Czy przyjdzie z niej do mnie coś, co mogłabym uchwycić? (…) Po chwili jakby wynurzało się światło. (…) Zapisywałam stronę za stroną. Dostawałam wypieków i gorączki od pisania; przenikało mnie niezmienne uczucie szczęścia. Kiedy wołano mnie na obiad, wracałam jakby z innego świata i szłam wyczerpana, ale radosna. Byłam zdumiona tym, co odkrywałam, sprawami, o których przed paru godzinami nie miałam pojęcia. (…) Każdy taki twórczy dzień uważałam za nowy dar nieba".

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem wyruszyła do Getyngi, aby omówić swoją pracę z Reinachem, który na święta przybył z frontu do domu. Wróciła tu po rocznej prawie nieobecności. W samo Boże Narodzenie wybrała się na pasterkę do kościoła katolickiego. Wskazówki Reinacha i samego Husserla oraz pozytywna ich ocena jej pracy dodały Edycie nowych sił. W sierpniu broniła dysertacji, wkrótce potem została asystentką Husserla.

W tym okresie życia odczuwa coraz większy głód Boga. Godzina łaski wiary, wiary wlanej, jeszcze nie nadeszła. Pewność rozumowa nie jest pewnością, na której wiara się opiera. Czuje się przytłoczona prawdą, jednak jeszcze nie umie przyjąć Prawdy Objawionej.

Między rozumowym i naturalnym przeświadczeniem a przedmiotem wiary, przekraczającym naturę i rozum - nie ma proporcji. Edyta Stein musi się cierpliwie przygotować do wyznaczonej przez Opatrzność godziny.

1917

Nieoczekiwanie prawda religijna staje przed nią w postaci Ukrzyżowanego Chrystusa. Znowu przez ludzi. Adolf Reinach padł na froncie. Jego żona prosiła Edytę Stein o uporządkowanie spuścizny naukowej męża. Edyta bała się spotkania z młodą, tak ciężko doświadczoną wdową, gdyż nie wierząc w życie pozagrobowe, nie znajdowała niczego, co by jej mogła powiedzieć na pocieszenie. Tymczasem pani Reinach, która niedawno przedtem przyjęła wraz z mężem chrzest w Kościele protestanckim, powitała ją pełna pokoju, nawet pogody. Taka postawa była dla Edyty Stein niezaprzeczalnym dowodem prawdziwości religii chrześcijańskiej, czerpiącej moc z krzyża Chrystusowego, i spowodowała w niej przełom duchowy: "Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża".

W Chrystusie ukrzyżowanym objawiła się Edycie Stein zasadnicza różnica zachodząca pomiędzy teoretycznym przemyśleniem fenomenu religijnego, a przyjęciem porządku świata i wartości leżących poza ratio.

1918

Rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Kryzys duchowy pogłębia się. Edyta Stein jeszcze nie uklękła przed krzyżem, jeszcze nie wyznała wiary w Chrystusa, ale Jego moc już ją prowadziła. O własnych siłach nie podołałaby rozczarowaniom i klęskom życiowym, które w tych latach nieprzerwanie na nią uderzały. Nie uzyskała habilitacji; współpraca z Husserlem układała się jak najgorzej. Wszystko, co upragnione, zostało jej zabrane. Lecz doświadczane klęski umacniały ją duchowo i ma się wrażenie, że postępuje wiernie według znanego tylko sobie prawa, które konsekwentnie prowadziło ją do celu.

Odeszła od Husserla. Darząc go do końca serdeczną przyjaźnią i wdzięcznością za doprowadzenie jej do tego etapu poznania, uważała jednak, że Amicus Plato, sed magis amica veritas (Bardziej niż Platon naszym przyjacielem winna być prawda). Już wtedy nabierała przekonania, które później wyraziła w słowach brzmiących jak ostrzeżenie: "Studium filozofii jest nieustannym chodzeniem nad przepaścią". Jeżeli chodząc nad przepaścią nie wpadła w otchłań krańcowego sceptycyzmu agnostycznego, zawdzięczała to wielkiej uczciwości wewnętrznej, duchowemu zdyscyplinowaniu, czystości serca, słowem - życiu w prawdzie. Dla niej gotowa była na wszelkie wyrzeczenia, na nałożenie sobie najcięższych rygorów, aby tym swobodniej przebijać się do coraz większej jasności i wewnętrznej równowagi. Powiedziała kiedyś do swej mistrzyni w Karmelu: "Życie naukowe zobowiązuje. Żyłam zawsze jak zakonnica".

Zupełnie wyraźnie daje się powodować impulsem łaski uprzedzającej. Nie jest jednak tego świadoma i nadal myśli, że właśnie poznanie otwiera przed nią horyzonty wiary. W swej pracy doktorskiej stwierdza: „Poznanie jest wartością, i to wartością mającą stopnie według swego obiektu. Nie tylko zdobyte, lecz także (może nawet w szerszym zakresie) nie zrealizowane jeszcze poznanie wyczuwa się jako wartość i ta intuicja wartości jest źródłem wszelkiego wysiłku poznawczego, sprężyną całej woli poznania".

Zgoda rozumu na przyjęcie wiary - to dopiero połowa drogi. Spotkała już Chrystusa i znalazła prawdę, której tak namiętnie szukała, jednak ostatni impuls do pełnej wiary, będącej zawierzeniem Bogu, nie mógł pochodzić tylko od jej wysiłku poznawczego. W bólu i wewnętrznych ciemnościach dojrzewała do przyjęcia łaski wiary i bezkompromisowego pójścia za Panem, jak wykazało dalsze jej życie. Nie umiała się jeszcze modlić; nie umiała wyprosić sobie tej łaski. Powie później: "Tęsknota za prawdą to była moja jedyna modlitwa". Gdy wreszcie nauczyła się modlić, gdy jej stosunek do Boga stał się bezpośredni, osobowy, odległość między nią a Nim zaczęła się szybko zmniejszać. W niej samej dokonała się radykalna przemiana poglądów i postaw etycznych:

"Zmieniło się zupełnie moje ustosunkowanie do ludzi i siebie samej. Nie zależało mi, jak ongiś, na tym, by zawsze mieć rację i w każdym przypadku pokonać przeciwnika. Pozostała mi wprawdzie bystrość w dostrzeganiu słabości ludzi, jednak nie wykorzystywałam już jej, aby ranić bliźnich w najczulsze miejsca; mimo moich skłonności wychowawczych raczej starałam się ich oszczędzać. Przekonałam się bowiem, że tylko wyjątkowo ludzie poprawiają się z błędów, gdy mówi się im słowa prawdy; pomaga to jedynie wówczas, gdy sami na serio pragną być lepszymi i upoważniają nas do takiej krytyki".

Pasją Edyty było nie zaprzepaścić żadnej wartości i każdej dać należne jej miejsce. Dzięki temu umiała wyprowadzić właściwe wnioski z przesłanek i drobnych faktów własnego życia. Stanowi typ naukowca, a przecież jest prosta i pokorna w swoich poszukiwaniach i odkryciach, i zdolna zawsze dokonać korekty, gdy dostrzeże pomyłkę. Nie szuka też już prawdy na własną rękę i według własnego rozumienia, bo przekonała się, że widzenie tylko strony zjawiskowej, zmysłowej i wzrokowej faktów dalekie jest od poznania ich strony duchowej.

Wśród kłopotów i beznadziejnej - jak się zdawało - sytuacji życiowej znamienny jest jej optymizm i wiara w rozwój ducha:

"Tyle mogę powiedzieć, że po tym wszystkim, co mnie spotkało w ostatnim roku, afirmuję życie bardziej niż kiedykolwiek. (…) Nie wolno nam się ograniczać jedynie do tego odcinka życia, który jest nam dostępny, szczególnie zaś do tego, co leży na powierzchni i co tak jasno rzuca się w oczy. Jest rzeczą oczywistą, że stoimy w punkcie zwrotnym rozwoju życia duchowego i nie powinniśmy się uskarżać, że kryzys trwa dłużej, niż to niektórym odpowiada".

W tym czasie Edyta Stein nie ma już wątpliwości, że świat ducha jest rzeczywiście możliwy; tę możliwość potwierdza doświadczenie religijne, a zatem "filozofia jako nauka ścisła" okazuje się niewystarczająca. Także metoda analizy fenomenologicznej podjęta przez nią z entuzjazmem - i tyle obiecująca, jak się na początku zdawało - już jej w pełni nie zadowalała. Nie wiadomo kiedy ustąpiła miejsca impulsom religijnym, które z dużą siłą nacierały na nią z zewnątrz i wewnątrz. Nie będziemy dalecy od prawdy przypuszczając, że w latach studiów w Getyndze i Fryburgu Edyta Stein znajdowała się już pod wpływem łaski Bożej. Świadczą o tym wyraźne aluzje zarówno w autobiografii, jak i w Beiträge zur philosophischen Begründung der Psychologie und der Geisteswissenschaften. Już wówczas, aczkolwiek jeszcze niepewnie, ośmiela się swoje nieustępliwe poszukiwania prawdy identyfikować z szukaniem Boga. Znamiennie to później określa w zdaniu: "Kto szuka prawdy - szuka Boga, choćby nawet tego sobie nie uświadamiał". Pewne wypowiedzi w Beiträge mogą nam rozświetlić nieco jej zmagania wewnętrzne. Edyta Stein nie wspomina tu wprost o sobie; omawia proces zmian zachodzących we wnętrzu człowieka przed podjęciem decyzji. Ewolucję duchową, zakończoną decyzją, określa mianem fiat, co mogłoby samo z siebie świadczyć o jakości i gatunku bodźców, jakie w owym czasie kształtowały jej myślenie.

Wiedziała już wtedy, że wiara jest dobrowolnym aktem człowieka: "Wiary mogę nie przyjąć, uczynić ją nieskuteczną. (…) Np. ateista w jakimś przeżyciu religijnym dostrzeże istnienie Boga. Nie może zaprzeczyć wierze (w znaczeniu przyjęcia postawy), ale nie staje na gruncie wiary; nie pozwala jej w sobie działać, pozostaje nieporuszony przy swoim światopoglądzie naukowym".

Z rozważań Edyty Stein możemy wyczytać, że łaska i wolność człowieka, a także wezwanie i odpowiedź przebiegają na kształt zjawiska dialogowego, podobnego do rozmowy dwóch osób. Dla zaistnienia takiej rozmowy i jej owocnego przebiegu trzeba, aby obie zwracały się do siebie w sposób wolny, nie tylko gotowe do dawania, lecz także do brania. By wolna wola mogła przyjąć Boże wezwanie, musi ze swej strony, drgnąć wewnętrznie i wypowiedzieć swoje fiat, które dopiero spowoduje wspomniane wyżej zjawisko dialogu.

Tej argumentacji nie można pominąć rozpatrując wewnętrzny proces jej dochodzenia do wiary. Swoje ostateczne fiat - jak dowiemy się później - pokryła milczeniem. Jej fiat nie było na pewno wydarzeniem jednorazowym, ale jednym z ogniw, jakie złożyły się na to życie, pozostające potem pod tak zupełnie szczególnym działaniem łaski. Nie będzie może bez znaczenia przytoczenie tu jej własnej wypowiedzi, znacznie późniejszej, jednak nawiązującej do tych chwil. Czytamy w Endliches undewiges Sein:

"Bóg, który nas stworzył bez nas, nie chciał nas bez nas zbawić, więc nie tylko uzależnił przyjęcie łaski od dobrowolnej zgody i współdziałania poszczególnego człowieka, lecz nawet od człowieka uzależnił samo wcielenie Zbawiciela, Dawcy łaski".

Tak więc ziarno wiary już kiełkowało: oczywiste stawało się przede wszystkim istnienie Boga.

1919

Edyta Stein doświadcza w sobie działania sił, które nie pochodzą od niej. Przekonuje się niezawodnie, że łaska działa, kiedy i jak chce, a ona sama nie zdoła jej sprowadzić ani jej zatrzymać: "Ustosunkowanie się do jakiejś sprawy, po przyjęciu jej do wiadomości, jest rzeczą dość prostą, nie stawiającą człowieka jeszcze przed wyborem; taka postawa jakby sama brała mnie w posiadanie. Lecz, z drugiej strony, nie mogłabym spowodować ustosunkowania się do czegoś, gdyby mi się samo z siebie nie pojawiło. Mogę tęsknić do religijnej wiary, mogę się o nią starać wszystkimi siłami, a mimo to nie muszę jej otrzymać. Mogę zgłębiać wspaniałość czyjegoś charakteru, a nie zdobyć się na podziw, jaki się mu należy… Nie mam w tym względzie żadnej swobody".

Doświadczenie wiary samo z siebie, bez udziału łaski Bożej, nie mogło otworzyć granicy oddzielającej poznanie od decyzji. Edyta Stein czuła wyraźnie, że tylko pomoc "z wysoka" zdoła ją przenieść przez przestrzeń niedostępną czysto przyrodzonej mocy. Znała niedostateczność i kruchość własnych sił: "Układam plany na dalsze moje życie i ze względu na nie obmyślam życie obecne. Jestem jednak w głębi przeświadczona, że zdarzy się coś takiego, co wyrzuci na śmietnik całe moje planowanie".

O falowaniu stanów psychicznych i wewnętrznych, o doświadczeniu bliskości i oddalenia od Boga pisze w Beiträge: "Istnieje stan uciszenia w Bogu, całkowitego odprężenia wszystkich sił duchowych, w którym niczego się nie planuje, o niczym nie decyduje, nic nie działa, lecz przyszłość stawia się do dyspozycji woli Bożej, poddając się zupełnie losowi. W takim stanie znalazłam się po pewnym przerastającym moje siły przeżyciu; zużyło ono całkowicie moją duchową moc życiową, pozbawiło mnie wszelkiej aktywności. Ten spoczynek w Bogu, w porównaniu z ustaniem aktywności na skutek wyczerpania sił życiowych, jest czymś zupełnie nowym i jedynym".


Edith Stein II Kryzys Wiary


Życie trzynastoletniej Edyty nagle utraciło swój powab i sens. Czuła się bezbronna wobec nawałnicy nasuwających się problemów i pytań. Najtrudniejszym z nich było pytanie o wiarę w Boga osobowego. Starsze rodzeństwo - z wyjątkiem siostry Fredy - od dawna zaniechało praktyk religijnych i deklarowało się jako ateiści. Edyta, uczulona na prawdę, zawsze wobec siebie uczciwa, popadła w duchowy konflikt. Nie uznając kompromisu między osobą i prawdą, a także nie chcąc przyjąć jakichś cząstkowych rozwiązań problemu, nie chciała praktykować rygorystycznej - jak się zdawało - religii swej matki, skoro nie mogła uznać wiary w Boga osobowego; dlatego oświadczyła, że jest ateistką.

Czy rzeczywiście był to ateizm w pełni świadomy, czy raczej kryzys wiary dziecięcej, połączonej z utratą jakiegoś szczególnego jej kształtu, kryzys przygotowujący do wiary prawdziwej i głębokiej? Odrzuciła wiarę w Boga według pojęć religijnych mozaizmu, lecz nie zaprzeczyła sensu szukania prawdy. Tęsknota za prawdą - oto jej relacja - stała się jej modlitwą; formą modlitwy kształtującej życie. Przeżywała swoiste załamanie duchowe. Nie miała już - jak dawniej - sił, by przechodzić nad przykrymi zdarzeniami szybko do porządku. Później dostrzeże w wielu faktach logiczne powiązanie i sensowną całość, jednak w trakcie przeżywania nie umie się z nimi uporać. Cierpi. Tym boleśniej, że ma chorą, zbolałą duszę, że jest zupełnie sama, całkowicie bezradna wobec tego wszystkiego, co godzi w nią z zewnątrz i duchowo kaleczy. Pragnie bronić prawości swego życia i dochować wierności poznanej prawdzie, lecz brutalność sytuacji życiowych często podważa samą prawdę. W 1905 roku, w stulecie śmierci Schillera, rozdawano w szkole nagrody. Edytę Stein pominięto, ponieważ była Żydówką. Widziała w tym jawną niesprawiedliwość; nie uznano ani jej pracy, ani rzeczywistej wiedzy. Życie kryło w sobie tyle obłudy i kłamstwa. Uporczywie nasuwały się pytania o prawdę; dorastającej dziewczynie niełatwo na nie odpowiedzieć. Potrzebowała czasu, aby odzyskać wewnętrzną równowagę; przerwała naukę w szkole z nadzieją, że znajdzie wytchnienie.

Psychiczne napięcie powoli ustępowało, ale ból, gdzieś na dnie duszy, trwał nadal. Podjęte samodzielnie decyzje dotyczące wiary i dalszej nauki tylko ją łudziły posmakiem wolności dorosłego człowieka. Cóż robić w rodzinnym domu, gdzie każdy spełnia określone obowiązki i musi się z nich sumiennie wywiązywać? Ustalono, że wyjedzie do Hamburga i pomoże w opiece nad dziećmi swej siostrze Elzie. Edyta tak to wspomina:

"Czas spędzony w Hamburgu - tak, jak to teraz widzę - był pewnym stadium przepoczwarzania się. Żyłam w ciaśniejszym gronie niż w domu i bardziej jeszcze w swym wewnętrznym świecie. Uporawszy się z pracami domowymi - czytałam. Czytałam, a także słyszałam o sprawach, które nie przynosiły mi nic dobrego. Specjalizacja zawodowa mojego szwagra wymagała posiadania w bibliotece książek nie nadających się zupełnie na lekturę piętnastoletniej dziewczyny. Ponadto Max i Elza byli zdecydowanymi ateistami, nie dopuszczającymi w domu nawet śladu jakiejkolwiek religijności. Tutaj także całkiem świadomie i z własnej woli przestałam się modlić. O przyszłości raczej nie myślałam, ale żywiłam nadal przekonanie, że czeka mnie coś wielkiego".

W Hamburgu spędziła Edyta osiem miesięcy. Rozwinęła się fizycznie; ze szczupłego dziecka wyrosła na dojrzałą dziewczynę, jednak nie bez pewnego zahamowania wewnętrznego. Stwierdza krótko: "W porównaniu do okresu wcześniejszego oraz także późniejszego, mój rozwój umysłowy zdawał się być wtedy nieco przytłumiony".

Z Hamburga odwołała ją matka dla pielęgnacji chorego bratanka Haralda. Po kilku dniach dziecko zmarło i Edyta pozostawała bez szczególnych obowiązków, co w tej patriarchalnej, pracowitej rodzinie było rzeczą nie do pomyślenia. Zaczęła znów czytać, przeważnie dramaty. "W tym odmalowanym we wspaniałych kolorach świecie wielkich czynów i wielkich namiętności czułam się bardziej zadomowiona niż w szarym życiu codziennym. Kiedy jednak pewnego dnia przyniosłam do domu Schopenhauera Die Welt als Wille und Vorstellung, starsze rodzeństwo energicznie się temu sprzeciwiło, obawiając się o moją równowagę psychiczną. Musiałam więc oba tomy, nie czytając ich, odnieść z powrotem do biblioteki".

Tymczasem rodzina czekała niecierpliwie na jej decyzję dalszej nauki. Postanowienie powzięła Edyta nieoczekiwanie, w momencie gdy matka rozczesywała jej bujne włosy. Na pytanie, czy nadal na nic nie ma ochoty, odpowiedziała szczerze, iż żałuje, że jednak nie poszła do gimnazjum. Matka ją uspokoiła, że są ludzie zaczynający naukę w trzydziestym roku życia, więc i dla niej, nie mającej jeszcze lat szesnastu, nic nie jest stracone.

Tak Edyta zaczęła prywatne intensywne przygotowania do egzaminu do tzw. obersekundy, co zdawało się przywracać jej radość życia: "To półrocze wytężonej pracy wspominam jako pierwszy do głębi szczęśliwy okres mego życia. Przyczyna leżała zapewne w tym, że pierwszy raz moje siły duchowe były całkowicie pochłonięte czymś, co im bardzo odpowiadało".

Trzy lata nauki gimnazjalnej przeżyła bez większych niespodzianek zewnętrznych i wewnętrznych, nadal deklarując się wyraźnie jako ateistka i feministka. Komers pomaturalny zapisał się w jej pamięci "proroctwem" dyrektora gimnazjum, który tak ją scharakteryzował, czyniąc aluzję do jej nazwiska: "Uderz w kamień, a wytrysną skarby!"

W roku 1911 zaczęła Edyta Stein studia uniwersyteckie w rodzinnym Wrocławiu. Wybrała przedmioty humanistyczne: germanistykę, historię oraz psychologię, która wkrótce zajęła w jej zainteresowaniach pierwsze miejsce. Ufała, że znajdzie w niej rozświetlenie swych duchowych udręk, ale się zawiodła. Odprężenie znajdowała w gronie dobranych przyjaciół, gdzie czuła, że jest rozumiana: "Nie pamiętam już szczegółów tego, cośmy miały sobie do powiedzenia w tych wielu przeciągających się rozmowach. W każdym razie tematu nigdy nam nie brakło i nie istniało dla nas nic piękniejszego nad takie wzajemne otwarcie serca. Często mówiło się (…) o planach na przyszłość, o kształtowaniu własnego życia i o ideałach, do których zwycięstwa chciałyśmy się przyczynić przez naszą działalność w świecie".

Wszystkie te sprawy, choć bardzo ją angażowały, nie zaspokajały jednak wewnętrznego niedosytu:

"W moim czwartym semestrze odnosiłam wrażenie, że Wrocław nie może mi już dać nic więcej, że potrzebuję nowych impulsów. Obiektywnie nie było to słuszne, gdyż istniało tu jeszcze wiele możliwości, które mogłabym wykorzystać i bardzo dużo się nauczyć. Mnie jednak coś popędzało".

Opracowując referat z psychologii myślenia, Edyta Stein natknęła się na Logische Untersuchungen Husserla. Doznała wielkiej radości; była pewna, że znalazła wreszcie klucz do rozwiązania wielu zagadnień wiedzy o człowieku. Zdawało się jej, że psychologia Sterna jest nauką bez metody i podstaw, natomiast fenomenologia Husserla miała wypracowaną metodę i zadowalające wyniki: "Całe moje studia psychologiczne doprowadziły mnie do przekonania, że ta nauka tkwi jeszcze w powijakach, że wciąż jej brak koniecznego fundamentu jasnych pojęć oraz że ona sama nie zdoła pojęć tych wypracować. To zaś, co dotąd poznałam z fenomenologii, zachwycało mnie tak bardzo właśnie dlatego, że fenomenologia w całkiem swoisty sposób opierała się na tego rodzaju pracy badawczej, że pozwala od początku wykuć samemu potrzebne narzędzia myślowe".

Bardziej jednak niż pragnienie wiedzy gnał ją do Getyngi wewnętrzny niepokój, potęgowany pragnieniem znalezienia prawdy.

W okresie studiów we Wrocławiu przeżyła skrajną depresję: "Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu. (…) Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi, z którymi na co dzień obcowałam; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem i nie umiałam niczym się cieszyć".

Kiedyś przez niedopatrzenie byłaby się wraz z siostrą zatruła gazem; odzyskawszy przytomność, pomyślała: "Jaka szkoda! Dlaczego w tej głębokiej ciszy nie pozostawiono nas na zawsze".

Pisze też, że z ostatecznego przygnębienia wyrwało ją oratorium Bacha, ściśle mówiąc, rozbudzona chęć walki z mocami zła, nie samotnie, ale we wspólnocie: "Świat może być zły, lecz gdy w małym gronie moich przyjaciół, na których mogę liczyć, dołożymy wszystkich sił - na pewno damy radę nawet wszystkim diabłom".

W tym samym roku 1912, przed opuszczeniem Wrocławia, doznała nader bolesnego "olśnienia", które ją skłoniło do poważnej rewizji swych ideałów i wysiłków etycznych. "Trwałam w naiwnym złudzeniu, że wszystko jest we mnie w porządku, co zdarza się często ludziom niewierzącym, wyznającym zasady idealizmu etycznego. Jeżeli ktoś zachwyca się tym, co dobre, wierzy, że sam jest już dobry. Uważałam, że mam prawo potępiać bezlitośnie wszystko, co wydało mi się negatywne, a więc słabości, pomyłki i błędy innych, czasem nawet w sposób drwiący i ironiczny. Były osoby, które mnie nazywały uroczo-złośliwą". Z tego naiwnego złudzenia wyrwał ją kolega Hermsen, którego bardzo ceniła. Jego twarde słowa były pierwszą naganą, jaka ją spotkała w gronie osób, o których sądziła, że ją kochają i podziwiają. Słowa Hermsena odczuła boleśnie, ale przyjęła dojrzale: postanowiła je przemyśleć i skorygować swoją postawę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Edith Stein

Wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edith Stein) upłynęło mi nadzwyczaj pracowicie. Najpierw zabawiałam się w windykatora - kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi. Robiłam zakupy, w Biedronce walczyłam z chłodziarką i poległam nie mogąc odsunąć szyby aby wydobyć schab, w Tesco przepłaciłam za kurczaka, smażyłam pieczarki (nie dawajcie ich zbyt dużo na patelnię bo się nie zrumienią), studiowałam plan ogrodu i rozmieszczenia zraszaczy, w czasie Mszy jeden z redemptorystów uśmiercił parę, która obchodziła 32 rocznicę ślubu, czytając, że modlimy się w rocznicę ich śmierci. Małżonkowie spojrzeli po sobie, a ona parsknęła śmiechem i rechotała do ofiarowania. Przemierzyłam aleję Trzech Wieszczów w tę i nazad w poszukiwaniu sklepu ze świętościami. Ale ja nie o tym chciałam.

EDITH STEIN
Wspominałam o niej jakiś czas temu. Pora na rozszerzenie informacji. Miałam Wam napisać skróconą biografię tej wybitnej postaci - nie tylko ze względu na świętość rzecz jasna. Była wybitnym umysłem XX wiecznej Europy. Jej myśl inspirowała rzesze filozofów przedwojennych, artykuły tłumaczono na wiele języków, a sama pani doktor zjeździła całą Europę wygłaszając odczyty i prowadząc wykłady. Niewątpliwie  miała wielki wpływ na zmianę myśli społecznej na temat roli kobiety w świecie współczesnym. 
Z zamiaru skróconej opowiastki zrezygnowałam, aby pokazać Wam, że święci to nie tylko pięknie podrasowane buzie z głupkowatym wyrazem patrzące z tandetnych obrazków. Mam nadzieję, że wytrwacie do końca opowieści. 
Posiłkuję się pracami s. Immakulaty J. Adamskiej OCD wielkiej znawczyni tej postaci. Odsyłam też do "Dziejów pewnej rodziny żydowskiej" pióra samej świętej.

Część 1
Od wiary do ateizmu.

Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu, jako jedenaste dziecko średniozamożnej rodziny kupieckiej. Po wczesnej śmierci ojca (Edyta miała zaledwie dwa lata) wychowywały ją przeważnie starsze siostry, gdyż matka prowadziła przejętą po mężu składnicę opału. Mimo zapracowania, znajdowała zawsze dla najmłodszej córki czas i serdeczną tkliwość matczyną, o których Edyta mówi z wyraźnym wzruszeniem w swej autobiografii.

Matka była dla niej ideałem prawości, uczciwości i probierzem wartości, jakie należało w życiu obierać. Ta szczerze wierząca żydówka, mocna duchowo, niezmiernie uczynna, dzieląca z biednymi ostatni kęs chleba, własnym przykładem ukazywała wrażliwemu dziecku piękno dobra i szpetotę zła. Przestrzegała skrupulatnie mozaistycznych praktyk religijnych - modlitw, postów, obchodów świątecznych - i w tym duchu wychowywała sporą gromadę swych synów i córek. Nie ustrzegła ich jednak od kryzysów religijnych i młodzi Steinowie, jeden po drugim, stopniowo odchodzili od wiary.

Okres dzieciństwa ustala zazwyczaj zasadnicze rysy osobowości człowieka. Edyta Stein pisze o sobie:

"Od wczesnego dzieciństwa grono naszych krewnych określało mnie głównie na podstawie moich dwóch cech: uważano, że jestem ambitna (i to słusznie) oraz dawano mi przydomek ta mądra Edyta. Jedno i drugie bardzo mnie bolało. Zwłaszcza to drugie, dlatego, że brzmiało, jakbym z tego powodu była zarozumiała i - tylko była mądra; od najwcześniejszych lat wiedziałam, że dużo lepiej być dobrą niż - mądrą".

"Byłam mała i delikatna, i zawsze blada, mimo że o mnie tak troskliwie dbano. (…) Wyglądałam na młodszą, niż byłam w istocie. Kiedy zaczynałam mówić, dziwiono się - co to za wścibska osóbka".

Rodzeństwo Edyty uważało, że starsza od niej siostra Erna jest dla nich przejrzyta jak "czysta woda", natomiast Edyta - "księgą zamkniętą na siedem pieczęci".

Pierwsze karty autobiografii rzeczywiście ukazują wcale nie cudowne dziecko, chociaż rodzina Edyty za taką ją uważała. Nerwowa, przewrażliwiona, kapryśna, uparta; "mała ambicjuszka" - jak pieszczotliwie ją nazywała ciotka Cilla. "Ambicjuszka", gdy czegoś chce dopiąć, wszystkich zmusza, aby się nią zajmowali, urządza np. awantury, ponieważ nie chce chodzić do przedszkola; nieustannie nagabuje, aby wcześniej, razem ze starszą Erną, zacząć naukę w "prawdziwej szkole". Wady tego dziecka zdają się w tym okresie zagłuszać jej zalety: czułość serca, wrażliwość na cierpienie innych, głębię przeżyć i duchowe magis, czyli niegodzenie się na przeciętność. "Mała ambicjuszka" zawsze pragnęła być lepsza niż inne; nie tyle dla przyjemności ubiegania się o jakieś wyróżnienie, ale chciała zdobyć własną ocenę spraw i rzeczy, których wartość moralną ceniła najwyżej.

Stopniowo dokonywała się w niej przemiana wewnętrzna. Pomogła tu dobrze prowadzona szkoła, która przewrażliwionemu dziecku dawała pole do pracy dostosowanej do jego wieku, łącznie z wysiłkiem skierowanym na zdobycie osiągalnego dla niego dobra.

Lata - od siódmego do trzynastego roku życia Edyty - zamykają nowy, ważny okres rozwoju jej osobowości. Wspomina:

"Pierwsza wielka przemiana dokonała się we mnie, gdy miałam około siedmiu lat i to bez żadnej zewnętrznej przyczyny. Nie umiem tego wyjaśnić inaczej, jak po prostu dojściem do rozumu. Przypominam sobie, że od tamtego czasu powzięłam przekonanie, iż matka i moja siostra Freda wiedzą lepiej niż ja, co jest dla mnie dobre i dzięki temu zaufaniu ochotnie ich słuchałam. Znikł dawny upór i w następnych latach stawałam się dzieckiem łatwym do kierowania. (…) Wybuchy gniewu zdradzały mnie coraz rzadziej; już wcześnie tak panowałam nad sobą do tego stopnia, że prawie bez walki mogłam zachować równowagę. Jak się to stało, nie wiem; myślę, że uleczyły mnie wstręt i wstyd, jakie odczuwałam, gdy inni irytowali się i złościli, a także świadomość, że to poniża człowieka. Stopniowo robiło się coraz widniej i jaśniej w moim wewnętrznym świecie. To, co widziałam i słyszałam, czytałam i przeżywałam, dostarczało impulsywnej wyobraźni materiału do snucia najśmielszych marzeń".

Marzenia tak wypełniały jej myśli, że traciła poczucie miejsca i czasu. "Przede wszystkim jawiła mi się zawsze wspaniała przyszłość - wspomina. - Marzyłam o szczęściu i sławie. Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam. O tych marzeniach mówiłam równie niewiele, jak o męczących mnie przedtem lękach. Spostrzeżono jedynie, że bywam zadumana; często mnie przestraszano, kiedy nie zauważałam, co się wokół mnie dzieje".

Ten świat dziecięcych marzeń druzgoczą ciosy: rok po roku, najpierw wuj, potem stryj popełniają samobójstwo z powodu bankructwa finansowego. Edyta jest wstrząśnięta. Pisze: "Uświadomiłam sobie, że samobójstwo jest czymś okropnym, zupełnie inaczej okropnym niż sama śmierć".


Obiadek

Wakacyjne spotkanie z dziećmi:
- Nie będę tego jadł!
- Dlaczego?
- Bo ja chcę z dżemem.
- Słuchaj gnojku nie będę sie tu z tobą pieprzyć jak matka z łobuzem, albo zjesz co dostałeś, albo będziesz głodny.

środa, 8 sierpnia 2012

Orange Free

Wreszcie zakupiłam internet bezprzewodowy i chociaż jego mobilność nie jest mi bardzo potrzebna do zbawienia, to nie miałam szczególnie innej opcji, ponieważ pan Edek jest zupełnie nie przystosowany do życia w XXI wieku. Jest to jednak osobny temat.
Wczoraj wybrałam się do salonu Orange gdzie po podpisaniu umowy wręczono mi za 3 zł modem i kartę sieciową. Zadowolona jak nigdy wróciłam do domu i ... dupa. Internet nie działał. Dzisiaj wróciłam do salonu i przesiedziałam w nim 3 godziny. Dwoje konsultantów (on i ona) oraz facet z działu technicznego po drugiej stronie słuchawki cały ten czas starali się naprawić usterkę. Uważam, że jednak chamstwo się szerzy, ponieważ nawet nie zaproponowano mi nic do picia, a dzień był gorący. Cóż wysiedziałam swoje i oznajmiono mi, że nie wiedzą o co chodzi. Zlustrowali mój komputer od góry do dołu, coś zmieniali, instalowali, później usuwali, babka wpadała w histerię co chwila, a on zgrywał twardziela. Niewiele to pomogło. Odesłano mnie do tzw. eksperta. Udałam się zatem w pielgrzymkę do Galerii Krakowskiej. Znalazłam eksperta, a ten za pomoc zaśpiewał pięć dych. "No chyba ocipiał!" pomyślałam i oznajmiłam, że dam dychę, a resztę jak net zacznie działać. Pocił się bidak i nic mu nie szło. Całe konsylium stało przy biurku, moim komputerze, a kolejka robiła się coraz większa, bo wszyscy jak jeden ratowali mój internet. Kotek za pieska, piesek za wnuczka, wnuczek za babcię, babcia za dziadka, dziadek za rzepkę - ciągną i ciągną wyciągnąć nie mogą. Ostatecznie odesłano mnie na Piłsudskiego do centrali. Postanowiłam jednak, że skoro już jestem w pobliżu dworca to skorzystam z darmowego HotSpota i przynajmniej ściągnę pocztę. Poczty nie sprawdziłam, za to weszłam na jakieś forum gdzie ludziki mieli podobny do mojego problem. Wcisłam link, coś się ściągło, ja to zainstalowałam i poszłam do domu. 
Ładne to było co sie ściągnęło, bo wyglądało jak trzy książeczki spięte paskiem. Wypakowałam to, klikłam Setup i się zainstalowało to to na moim dysku C. Władowałam modem do portu USB i ... działa. Widać brakowało mi jakichś sterowników. 
Rozczarowałam się mocno, bo nic mi nie pomogli, zainkasowali dychę, a ja spędziłam dzień w salonie Orange, może powinnam zgłosić się do prezesa po dniówkę ;) zawsze to wpadnie na waciki hi hi hi .
A wszystkim, którzy mają problemy polecam czytanie forów, czasami to pomaga, a na pewno dowiecie się czegoś o czym "eksperci" nawet nie pomyśleli. 
Skoro już o forach to zainstalowałam się na Wizażu tam to dopiero encyklopedia :) 

sobota, 4 sierpnia 2012

Msza

On: Flakonia, idziesz dzisiaj na mszę?
F:   Jasne, na wszystkie.
On: Mogę iść z Tobą?
F:    A u spowiedzi byłeś?
On: Nie byłem!
F:    To po chuj?!
       

piątek, 3 sierpnia 2012

Jajka na miękko

Jest potwornie duszno! Powietrze stoi w miejscu o ile nie drga z gorąca. Spociłam się tak, że nie wiem czy majtki mam mokre od potu czy po prostu nie trzymam moczu. Przynajmniej pojawiły się jakieś chmury i słońce nie naparza tak ostro jak przed południem. Miałam iść po rybę, ale zanim bym ją doniosła do domu już by zaśmiardła. Czekają mnie nocne zakupy w Tesco, na szczęście otwarte jest non stop.
Spakowałam swoje klamoty do toreb i walizek i jutro przeprowadzka. Boże jak będzie taki upał to przeprowadzę się do kwatery, ale na Rakowickim. Długo to jeszcze potrwa?
AAAA.... w pasku bocznym pojawił się nowy obserwowany blog. jajkanamiekko.blogspot.co.uk to pomysł T. na zagospodarowanie wolnej przestrzeni w blogowym świecie. Zapowiada się baaaardzo smacznie, szczególnie, że T. tworzeniem kulinarnych arcydzieł zajmuje się zawodowo. Trzymam kciuki za restaurację w Wimbledon Common i życzę gwiazdki Michelin :), ale przy takiej kadrze to tylko kwestia czasu. Wszystkich, którzy będą w UK namawiam do zaglądnięcia i posmakowania :)
Swoją drogą warto poznać T. bliżej i chociaż pisze, że uśmiech ma czasem nieszczery to ciężko jest mi w to uwierzyć.
Pozdrawiam toastem szklaneczką Hendricks'a :)

czwartek, 2 sierpnia 2012

Mrówki

Wyobraź sobie, że jesteś w lesie. Wiesz doskonale, że niebawem ma tędy przebiegać droga. Jednak widzisz, że na trasie planowanej drogi jest mrowisko. Pewnie owady usypywały je latami i żyją sobie w tym miejscu już od wielu owadzich pokoleń. Co robisz? Czy aby ratować mrówki podszedł byś do mrowiska i powiedział im: "Ej, przenieście mrowisko w inne miejsce, tu niebawem będzie przebiegała szosa, wasze mrowisko zostanie zniszczone, a wy zginiecie"? A może sam zacząłbyś przenosić mrowisko - wtedy na pewno by Cię pogryzły. Wyobraź sobie, że masz szansę stać się jedną z nich. Wejść do mrowiska i je ostrzec. Czy zgodziłbyś się na to, wiedząc, że mrówki, Cię nie posłuchają, a nawet zagryzą? Czy przyszłoby Ci do głowy, aby zrobić coś takiego?
Jezusowi przyszło!
Pewnie dlatego, że to "Wariat Miłości". Skoro Jezus jest szalony z miłości dla nas, to czy złą opcją byłoby również z miłości oszaleć?
Dzisiaj jestem pod wpływem Tereski Martin, więc życzę Wam całusków, cukiereczków i ciasteczek :) Szalejcie z Miłości :)

środa, 1 sierpnia 2012

Warsaw Uprising

O 17:00 także w Krakowie zawyją syreny. Zatrzymajcie się na chwilę, aby uczcić pamięć 200.000 poległych powstańców i mieszkańców Warszawy.





Warszawa (przedwojenny Paryż Północy) Miasto, które przeżyło własną śmierć!


Dziurawe spodnie

Co za dzień! Poczułam się piętnaście lat młodziej. Zostałam wywieziona furgonetką w tę część Krakowa, którą można by podciągnąć pod podwarszawski Konstancin. Zieleń, kwiaty, wielkie domy - te ostatnie nie przedstawiały dużej wartości estetycznej, ale komponowały się z otoczeniem, przez co dzielnica wydawała się zjawiskowa.
Przebrałam się w garażu w strój mniej krępujący. P. stwierdził, że naprawdę wyglądam jak córka młynarza, a ja wpadłam na pomysł, aby kiedyś podkreślić kolor żyłek niebieskim cieniem do powiek, przez co skóra wydawałaby się jeszcze bardziej alabastrowa :) Wręczono mi szpadel i... kopałam dziurę w ziemi. Można by pomyśleć, że jak w tanich kryminałach robiłam sobie mogiłkę pod sosenką, ale nic z tych rzeczy. Po ogólnym rozpierdzielu poczynionym sztychówką, na kolankach wygrzebałam z ziemi zraszacz. Następnie pięknie go okopałam i uczyniłam rowek ;) w zarośla. Cały pic polegał na tym, aby zedrzeć darń tak aby nadawała sie do "recyklingu". Efekt końcowy napawał mnie dumą, szczególnie, że udało mi się przy pomocy P. doprowadzić wodę do odległego o kilka metrów trawnika i tam zainstalować kolejny zraszacz. P. był bardziej sceptyczny twierdząc, że ziemia w miejscu mojej pracy osiądzie, ale cóż ja na to mogę poradzić, udeptałam to jak mogłam, a że ważę tyle co wróbelek, wyszło jak zawsze. Ogólnie bardzo mi się podobało. Dłubanie w ziemi, mimo licznego robactwa i ton ziemi pod paznokciami (jak to teraz wydłubać?), pozwoliło odpocząć mi niesamowicie. W myślach nuciłam piosenkę do św. Izydora Rolnika i jakoś to poszło. Nadaję sie jak nikt do pracy w winnicy Pańskiej :) Jutro powtórka z rozrywki :) Mam nadzieję, że P. częściej będzie zabierał mnie na takie akcje. Hi hi hi miał malowniczą dziurę na udzie z tyłu spodni i troszkę mnie to rozpraszało, ale nie samą pracą żyje człowiek :) co podpatrzyłam to moje ;)

niedziela, 29 lipca 2012

Home sweet home

Burza zastała mnie pod Mostem Grunwaldzkim. Pioruny, błyskawice i deszcz. Jakaś kobitka krzyknęła przy jednym z grzmotów, a ja ogłuszona omal nie fiknęłam do Wisły. Gondola z turystami, chroniąc się przed nawałnicą przycumowała pod jednym z filarów, podobnie jak przerażone gołębie, które zleciały się z furkotem. Siedziałam, słuchałam i kminiłam. Byłam szczęśliwa, mimo tego, że od cholernego deszczu zrobiły mi się zacieki na tapecie i pół nosa spłynęło na górną wargę. W czasie burzy przywołuje się św. Barbarę, niestety w mych myślach nie zajęła ona miejsca, bo tam kwitł malinowy chruśniak :)
Potem wizyta u pana Edka, który przez telefon udaje kobietę, szklaneczka ginu w jego towarzystwie i łypiąca z każdego kąta Maryja. Nawet w naszej kaplicy nie ma tylu świętych co u Edzia. Powrót do domu.

sobota, 28 lipca 2012

Olympic Fire 2012

Zapłonął znicz olimpijski. Nie zapłonął nad stadionem, ale w samym jego środku i składa się z 204 mniejszych zniczy. Jego elementy to symbol poszczególnych krajów biorących udział w igrzyskach.

Z okazji dwutygodniowego święta sportu składam życzenia wspaniałych emocji i przeżyć jedynym dwóm sportowcom jakim znam - Robertowi (reprezentuje ju-jitsu) i Wu (nie znam dyscypliny wiodącej) - oraz wszystkim kibicom i sympatykom sportu.

Nawet jeżeli zajmujecie się sportem mniej profesjonalnie od olimpijczyków to i tak jesteście o wiele bardziej zaangażowani niż ja. Ukłony!



piątek, 27 lipca 2012

Masło maślane z masłem

Plecie się to, plecie i przewraca oczyma. Snuje, zapętla i rozwiązuje. Skraca, wydłuża, pętelkę zaciska. Supełek robi, rwie się, tarmosi, strzępi, wykrzywia. Raz proste, raz krzywe, wesołe i smutne. Raz w bieli ślubnej, raz w czerni żałobnej. W zapachu bzu i ogrodu z różami, to znów pod śniegiem i w blasku kominka. Ciepłe, gorące, aż w rączkę cię parzy, to znów lodową zakryte pokrywą. Czasami szybkie jak drogie Ferrari, czasami drepcze jak siwa babulka. Dąży do przodu w cwale szalonym, by stanąć jak wryte i nie drgnąć ni razu. Raz się rozrzuca jakby w Lotto wygrało, raz dłonią wychudłą prosi o drobne. Takie to życie jest poje...ane!
A skoro już o tym mowa. Czas mi chyba wracać do Warszawy.

   

czwartek, 26 lipca 2012

Ćma

Spójrz jak złapałeś mnie, jak w nikłą nić zaplątałam się.
 Nabrać dałam się, zwabiona oczu blaskiem twych. 
W tym światełku zatopiona, w skrzącej czerni źrenic, jak w hipnozie zakochana.
 Teraz sączysz we mnie jad, ja spętana cała drżę.
Bronię się skrzydłami, ich wachlarze szarpią nić,
 jednak jadem osłabiona w Twe ramiona wpadać chcę.
Moje serce traci puls, moje dłonie już Cię chcą, ciało moje pragnie Cię,
tylko usta szepczą - Nie!
Tak to widać miało być.
Twój niecny plan, powiódł się,
w sieci mocno zaplątana, jad przenika mnie.
Naga ciałem mówię "Tak" i poddaję się.
Jad Twój burzy we mnie krew,
tylko usta szepczą - Nie!
Żar w mych żyłach pali mnie.
Jad już czuję w skroniach swych.
Już i usta szepczą "Tak"
Tylko ja wciąż czuję - Nie!
Myśl zmąciła we mnie się, jad wypłukał życie me.
Zawieszona na niteczce w bólu cała kurczę się.
Dusza krzyczy przerażona - Nie, nie, nie!
Gasnę z wolna, we mnie Ty
coraz głębiej czuję Cię, nic nie mówię boję się.
W czerń odpływam skołowana,
bólem tkasz ten krótki czas.
I odchodzę poraniona słysząc Twoje głośne:
"Taaak!"


środa, 25 lipca 2012

Dobry człowiek


Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi.


 

święty Józefie patronie nasz...

Dzisiaj środa. Od wieków dzień ten jest obchodzony jako dzień świętego Józefa. Możliwe, iż jest to spowodowane samym środkiem tygodnia pracy, kiedy to roboty nawał, a człowiek już niucha weekend. Widać Kościół dał nam tego świętego za wzór - jak dotrzeć do piątku nie wariując i nie siwiejąc :) Tak czy inaczej warto Józefa pomaltretować westchnieniami gdy szef opiernicza za byle błahostkę, kopiarka na złość wypluwa białe kartki, a kawa w bufecie smakuje jak zupa na kiepach. Niestety przyszło nam żyć w czasach gdy większość z nas pracuje tam gdzie mu się udało, a nie gdzie chce. Podobnie było z Józefem. No bo co miał chłopina pomyśleć gdy mu narzeczona od ciotki z brzuchem wróciła? Normalnie pannicę odsyłało się do ojca z listem rozwodowym, a jeszcze częściej po prostu kamienowano. Józef nosił się z zamiarem odstawienia "niewiernej" do teścia niech chowa ją i bękarta. Bóg jak to On ma w zwyczaju nieco namieszał. Zesłał do Józefa anioła we śnie i wyjaśnił co i jak. Co robić? Siła wyższa i może początkowo nawet niezbyt chętnie podjął się wychowywania nie swojego biologicznie dziecka. Resztę historii znamy.
Józef patron pracujących, rodzin, bezdomnych (aaa.... bo zapomniałam wspomnieć, że mieszkaniowo to też mu się nie poukładało od razu. Najpierw mu żona w bydlęcej obórce rodziła, a później jeszcze przeprawa przez pustynię do Egiptu, też bez dachu nad głową) i Kościoła. Niby zawsze na miejscu a jakby przez przypadek. Cóż może i nas siły wyższe stawiają w miejscach, które są trudne, a jak się później okaże wychowamy Mesjasza :)
Pozdrawiam Was serdecznie i zostawiam z Józefem. Święty Józefie patronie nasz, módl się za nami :)

Ha Ha Ha !!! Ale właśnie pieśń znalazłam. Sakro - polo czystej krwi :)

 

wtorek, 24 lipca 2012

Nurrgula

Tak się stało, że dołączyła do mnie Nurrgula. Staram się poznać swoich obserwatorów, więc odwiedziłam Nurrgulę w jej magicznym świecie. To co zobaczyłam mnie zasmuciło, ponieważ nie noszę biżuterii, a tam same cudeńka. eh... Ciężki los zakonnicy. Odsyłam was jednak do Śliwkowych Trzewików sami zobaczycie o czym mówię.

No i oczywiście jak każdy nowy obserwator Nurrgula otrzymuje muzyczną dedykację z ukłonami i podziwem.


Grzeczni chłopcy idą do nieba a niegrzeczni mają raj na ziemi

Dzisiaj spacerowałam po Plantach. Usiadłam na ławeczce, karmiłam gołąbka, aż tu nagle z krzaczorów wynurza się pijak i sika. Byłam oburzona. No jak tak można? Chyba go matka nie wychowała w tradycyjny, katolicki sposób. Kto to słyszał oddawać urynę publicznie i to w takim miejscu, gdzie cały świat przyjeżdża odpocząć i napawać się zielenią w centrum miasta. Co to ma być?
Aby od małego egzekwować postawy wstrzemięźliwe i poprawne należy zastosować odpowiednie środki. Istnieje cała gama metod i technik skutecznego wychowania młodego człowieka na porządnego obywatela - katolika. Można je podzielić na dwie grupy: metody bezpośrednie i metody psychologiczne.
Do metod bezpośrednich zliczamy:
- klęczenie na grochu
- stanie w kącie
- targanie za uszy
- konfiskata komórki (vel. inne zakazy np. gier komputerowych, czy żydo-masońskiej telewizji)
- klapsy (uświęcone tradycją)
- pisanie 100 razy "Będę grzeczny"
- kary pieniężne
Metody psychologiczne są bardziej wyrafinowane. Powodują wyrobienie w dziecku postawy służalczo - skrytej, a co za tym idzie łatwej do kierowania. Należą do nich:
- ośmieszanie
- porównywanie z innymi
- odmawianie różańca
- poniżanie
- usuwanie ze znajomych na Facebook'u
Metody zaczerpnęłam od pani Grażyny Żarko, którą pewnie znacie i słyszeliście. Uważam, że zupełnie wyczerpują temat wychowania i niewątpliwie są skuteczne.
Pozdrawiam wszystkich zmagających się w walce o czystość obyczajów.


poniedziałek, 23 lipca 2012

Jeszcze tylko kropelka

Osiągnęłam stan permanentnego zadowolenia i gdyby ten stan ogarniał mnie ciągle było by cudownie, a tak tylko pięknie jest. Jeszcze tylko kropelka.

Muzyczna dedykacja dla twórców. Tak sobie pomyślałam, że gdyby Ramona popełniła fotki z procesu twórczego, mogłaby zrobić wystawę i być artystką plastyczką. Jak to niewiele potrzeba - prawda?



sobota, 21 lipca 2012

"Martwica mózgu"

Po prostu uwielbiam ten film. Zawsze gdy go oglądam nieomal sikam ze śmiechu i to nic, że w latach 90' do kaset z tym filmem dodawano w wypożyczalniach worki na wymioty.
Zdaje się, że to należy do gatunku komedii gore, a zużycie 300 litrów sztucznej krwi w scenie finałowej uczyniło z "Martwicy" najbardziej krwawy film w historii kinematografii.

Najzabawniejsza kwestia:
Ona: - Twoja matka zjadła mojego psa!
On: - Nie całego.


Jak spowodować cud :)

Zdradzę Wam prosty sposób na to, jak zdobyć to, czego się pragnie. Gdzieś to zasłyszałam, przepraktykowałam i teraz się z Wami podzielę.
Jeżeli czegoś naprawdę pragniemy, to przede wszystkim (1.) powinniśmy znaleźć w sobie odwagę aby o to poprosić. (2.) Trzeba być wytrwałym i ostatecznie (3.) poprosić o właściwą rzecz.
Jeśli pójdziecie za tymi trzema tajemnicami ;) wtedy po prostu to o co prosicie może stanąć w Waszych drzwiach.
Z cyklu "Daj świadectwo":
Istnieje cała litania świętych szczególnego wstawiennictwa. Sprawy jakie rozwiązują to prawdziwe węzły gordyjskie. Oczywiście nie są to jakieś czar mary i nic nie zadziała na zaklęcie, ale warto czasami zwalić na nich swoje problemy. Przedstawiam Wam ranking najskuteczniejszych świętych (oczywiście moim zdaniem) i krótkie uzasadnienie :)


  • Niekwestionowana liderka w temacie św. Rita - patronka spraw trudnych beznadziejnych i po ludzku niemożliwych 

Uzasadnienie: Dzięki niej zaliczyłam czwarty rok studiów, przed każdym egzaminem westchnienie do Rity i 4 - 5 w indeksie. / należy zaznaczyć, że na egzaminy szłam na tzw. beton z totalną pustką w głowie.



Uzasadnienie: Ogarnęła mnie po poważnym spotkaniu z lekarzami i ich półrocznym próbom wyprowadzenia mnie na ludzi. Sami specjaliści nie wierzyli, że to tak gładko poszło. 


Uzasadnienie: Wiadomo ma chody u Boga, bo Mu Syna wychował :) Warto zainwestować kilka litanijek do tego świętego.


Uzasadnienie: Ustawiłam sobie jego zdjęcie w celi i przeorysza nawet nie spodziewała się, że mam go tylko dlatego, że jest przystojny. Uważam, że to już zasługa Alberta, poza tym pomógł mi gdy miałam kryzys z przyjaciółmi. Zafascynował mnie nie tylko look'iem, ale i swoją działalnością w czasie II Wojny Światowej. Słodki :)


  • św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edith Stein) - powinna być przed Albertem, ale nie będę już zmieniać. To moja ulubiona święta, warto zapoznać sie z jej życiorysem. 
Uzasadnienie: Po kontuzji jakiej uległam grając w piłkę nożną miałam poważne problemy z chodzeniem. Raciczka mi spuchła do niemożliwości, szwy niemal przecinały skórę a ja wyłam z bólu. W stanie największego udręczenia prosiłam Teresę o pomoc. Dnia następnego wstałam z łóżka zupełnie zdrowa, pojechałam do chirurga i bidny oczom nie wierzył, że zaledwie po 3 dniach rana praktycznie się zagoiła, zdjął szwy, a ja w klasztorze zostałam okrzyknięta symulantką, ponieważ siostry idiotki nie znały prawdy :)

Jeżeli dotarliście aż tutaj znak to niechybny, że święci działają ;) Miałam Was jeszcze zmasakrować Hymnem do św. Katarzyny Sieneńskiej, ale sobie podaruję. 
Sam temat świętych patronów wypłynął, ponieważ Wu napisał, że jest szczęśliwy, a ktoś skomentował, że nie cierpi szczęśliwych, bo budzi to w nim zazdrość. Dla tych, którym szczęścia brak, ta mała litanijka, a dla tych którzy mają go wiele - cóż kochani, powyższe przykłady wskazują, że szczęściem trzeba sie dzielić. 
Swoją drogą pozdrawiam Kimona, który jak się okazało żyje i ściga tornada gdzieś w prerii (a ja już mu chciałam świeczkę palić) no i polecam zaglądać na bloga Wu, to takie pisane endorfiny. 


środa, 18 lipca 2012

Od rana mam dobry humor



UPDATE: Witam Maćka!!! Obiecałam mu dedykację militarną na przywitanie więc...



Brooke dziękuję za radę :) DZIAŁA!!!

wtorek, 17 lipca 2012

Nie zdążyłam zawołać pomocy.

Szłam w deszczu. Skryta pod czarnym parasolem próbowałam uspokoić rozlatane serce. Miałam tremę jak przed koncertem lata temu, gdy jeszcze występowałam to tu to tam. Otrzeźwił mnie dzwonek telefonu. Zapytał mnie gdzie jestem. Stałam przed Uniwersytetem Rolniczym i miałam ochotę dać drapaka. Wyszedł zza zakrętu. Nooo... wrażenie piorunujące. Szerokie barki, masywna szyja. Nieśmiało otworzyłam drzwi od samochodu. Poczułam zapach tapicerki, a deszcz kreślił krzywe linie na przedniej szybie. Zawsze bałam się jeździć samochodem, został mi uraz po tym jak jadąc z moją mamą wylądowałam na masce samochodu, przebijając głową przednią szybę. Resztę pamiętam jak dawno oglądany film. Ciepło dłoni, zapach kremu do twarzy i żelu do włosów. Jego śmiałość spięła mnie maksymalnie. Przez uchyloną szybę wdzierał się oszałamiający zapach koszonej trawy i nocnej świeżości.
Od pierwszego spotkania minęły już chyba 3 miesiące. Dzisiaj na biurku znalazłam czerwone, metalowe serce wypełnione rozkosznie wiśniowymi czekoladkami. Jestem szczęśliwa. Czy to tak można? Można i mam zamiar być szczęśliwa, cholernie szczęśliwa nadal. :)

UPDATE: Witam Pana Dawida mam nadzieję, że zostanie Pan ze mną na dłużej :)
http://www.youtube.com/watch?v=Um3C9Gmpm4Y

Bla, bla, bla...

Jest mi tak dobrze, że nie mam nic do powiedzenia. Totalny luz.
Dzisiaj stwierdziłam, że w sumie za dużo myślę o pierdołach, dlatego powodowana dobrem swoich zwojów mózgowych pozwolę im odpocząć jakiś czas, nie narażając ich na zbyt ciężki wysiłek. Zaopatrzyłam się na tę okazję w kilka komedii romantycznych rodzimej produkcji i tych zza oceanu. Istnieje obawa zbytniego przesuszenia szarych komórek, co powodować może martwicę, ale pomyślałam, że kto nie ryzykuje ten nie zyskuje i dzisiaj pierwsza projekcja.
Cóż to tyle, jak będę chciała się czymś podzielić przeczytacie o tym pierwsi. Pozdrawiam :)

piątek, 13 lipca 2012

Po Plantach grasował czarny potwór.

Siedziałam na ławce czytając czasopismo. Było wcześnie. Zegar na wieży katedry wawelskiej wybił dziewiątą. Planty budziły się po dość chłodnej nocy. Z wielu ławek podniosły się dziwne indywidua i przechadzając się po "rejonie" prosiły o zapomogę wysokości złotówki. Oddając się inspirującej lekturze na temat odurzeń narkotycznych, wizji i "choroby szamańskiej" zostałam zagadnięta przez jednego z takich zbieraczy.
Przywitał się grzecznie i nie czekając na moją odpowiedź przysiadł się do mnie. Wyglądał interesująco. Włosy miał niesfornie potargane i pozlepiane w tłuste strąki. Odzież przeżywała okres świetności przynajmniej dwie dekady temu i pewnie wtedy też miała ostatni kontakt z detergentami. Nieszczęśnikowi chyba niedawno ktoś umarł, ponieważ nosił rzucającą się w oczy żałobę pod paznokciami. Ogorzała słońcem twarz nie straszyła, chociaż skóra na prawym policzku łuszczyła się mocno. Nie umiałam rozpoznać zapachu jego perfum, ale mógł być to zapach "Noc w śmietniku" lub inna ze słynnych designerskich wód klozetowych oj... przepraszam toaletowych. Śledziowo - spirytusowy oddech świadczył, że pan był tuż po śniadaniu. Na lewej nodze miał żółto - biało - czerwono - brunatną ranę, która jątrzyła się paskudnie, wzbudzając zainteresowanie muchy, która odganiana zgrubiałą dłonią co chwila wracała na swoje miejsce. Uśmiechnął się do mnie bezzębnie i poprosił o złocisza na zupę. Cóż nie miałam drobnych co szczerze  zasmuciło tego pana, nie przeszkadzało mu to jednak zacząć rozmowę. Temat niby niewinny, bo pogoda, jednak nachylał się przy tym tak mocno, że po dwóch zdaniach siedziałam już na brzegu ławki, niebezpiecznie balansując na krawędzi. Na nieszczęście pod nogami zaplątał mi się gołąb, który widocznie liczył na wyżerkę i omal nie rypnęłam na chodnik. I stało się. Uświadomiłam sobie, że jestem potworem. Od momentu gdy mój towarzysz bezpardonowo postanowił umilić mi czas swoją obecnością, zdążyłam odmówić  milion "Zdrowasiek" aby mnie tylko nie dotknął. Jak mogłam? Obok mnie siedział człowiek, człowiek który potrzebował wszystkiego, od głupiej złotówki na zupę po chwilę uwagi i zrozumienia, a ja bezwstydnie odtrącałam go całym jestestwem. Zrobiło mi się cholernie wstyd. Musiał zauważyć, że coś nie gra, ponieważ zapytał czy dobrze się czuję i uwaga... czy nie potrzebuję pomocy. Czułam się tak upokorzona i zgnębiona, że nie śmiałam spojrzeć mu w oczy. Biedak chyba pojął w czym rzecz i życząc mi miłego dnia po prostu sobie poszedł. Gdyby mi ktoś przywalił obuchem siekiery w potylicę, czułabym się mniej ogłuszona niż w tym momencie. 
Wracałam jak w amoku i gdy dotarłam do Kolegiaty św. Anny pomyślałam, że odpocznę w ciszy świątyni. U wejścia stały dwie panie, które już dawno potrącił rydwan czasu czego nawet gruba warstwa pudru nie zdołała zamaskować. Gdy zrównałam się z nimi zza filara wyszła kobieta, która mówiła do kogoś niewidzialnego. Obie paniusie spojrzawszy z pogardą rzuciły: "Znowu ta wariatka, gada do siebie" i odwróciwszy się na pięcie weszły do środka. Gdy uklękłam w ławce widziałam jak ich wargi poruszają się w bezgłośnej modlitwie. I nagle olśnienie - jak po meskalinie, kiedy wyostrzają się barwy, a wszystko wydaje się świecić. Dlaczego wariatami nazywamy ludzi, którzy mówią do kogoś niewidzialnego na ulicy, a gdy robią to w kościele to uznajemy to za normalne? Tego było zbyt wiele. Słaniając sie na nogach wyczłapałam z kościoła i wróciłam do domu. Pewnie paniusie pomyślały, że zapiłam, a kij im w ... 
Chyba staję sie agnostyczką, albo co gorsza antyteistką. Boże uchowaj!

czwartek, 12 lipca 2012

Wołowina, wieprzowina czyli mięso wraca do łask

Jutro muszę wstać wcześnie rano, poprawić urodę grubą warstwą tynku i tapety, aby już o ósmej rano popijać kawę w towarzystwie Ardeshira. Od kilku miesięcy, bez skrupułów za to z premedytacją wciskałam czerwoną słuchawkę w telefonie gdy dzwonił, jednak wrodzona wrażliwość (hi hi) i miłość bliźniego nie pozwoliły mi na kontynuowanie tego procederu. Cóż, życie nie jest łatwe i któraś z ciasnych kawiarni na Rynku usłyszy jutro mój okaleczony angielski. Na szczęście nie potrwa to długo, ponieważ Ardeshir ma lekcje polskiego. Jednak o wiele bardziej martwi mnie plan południowy. Ze słonecznej Italii przyjechał Jowisz. Tak! Jego rodzice mieli fantazję. Wyląduję w garach smażąc i piekąc mięsiwa. Ostatnio i tak udało mi się pochłonąć kilka filetów z kurczaka i szynkopodobny wyrób z indyka, jednak czerwone mięso mnie przeraża. Osobiście nie mam nic przeciwko zabijaniu i konsumowaniu zwierząt, ale nie cierpię smaku mięsa. Będzie to jakaś odmiana. Trzymajcie kciuki.
Aaaa... spleśniały chleb pokruszyłam gołębiom. Wybrałam się na bulwary, aby wbrew ostrzeżeniom Stacha podtruć nim łabędzie, jednak ciągłe telefony zatrzymały mnie skutecznie na Plantach, gdzie siedząc na ławeczce jak moherowy berecik potulnie kruszyłam chlebek ptaszkom. No i poderwał mnie jakiś facet. Na oko miał ze cztery lata i zapytał czy mogę dać mu kromeczkę, bo też chce karmić ptaszki. Siedziałam więc z tym berbeciem oblegana przez gołębie i bacznie lustrowana przez matkę kawalera. Było naprawdę miło. Krzyś - tak ma na imię nowy kolega, jedzie nad morze w weekend i ma zamiar szukać bursztynu na sopockiej plaży. Powodzenia Krzysiu :)
Na szczęście rozgrzana zieleń chroniła nas przed rakiem skóry i poparzeniem słonecznym, dzięki czemu o własnych siłach wróciłam do domu.
Deszczowy pląs nago nie powiódł się. Gdy tylko rozebrałam się do połowy jakaś zazdrosna o figurę pindzia wykrzyczała, że mam się zabierać z trawnika bo zadzwoni po policję. Moja droga - zadzwoń od razu do papieża, ekskomunika zrobiłaby na mnie większe wrażenie niż mandat :) To tyle kochani i .... to Niebo podtrzymuje ziemię.

UPDATE: Witam Brooke :) jakaś pieśń powitalna hm... http://www.youtube.com/watch?v=Z3wRr4K0x9E&feature=BFa&list=ALzxNYRMVOCRgf0dp3Z4-Sv1Z3t2oKY9MI

nie wiem dlaczego nie mogę umieszczać filmików tutaj - trudno

UPDATE 2: naprawiłam błąd w tytule, było zabawnie, ale ...

środa, 11 lipca 2012

;)

Wieczorem napiszę coś sensownego, teraz po prostu cieszę się że jest burza, biegnę pohasać nago w deszczu.

wtorek, 10 lipca 2012

Grób pobielany

Wstałam dzisiaj wcześniej naglona złym przeczuciem. Nie miałam siły i ochoty się ubierać więc jakiś czas po prostu siedziałam na brzegu łóżka. Zwykle w takie dni staram się ograniczyć funkcje życiowe, jak najmniej ruchu, jednak nieustannie rosnąca od sadła dupa zmusiła mnie do kilku ćwiczeń. Pospacerowałam po pokoju. Podziwiałam swoje stopy, które w plamach słońca na podłodze wyglądały na młodsze. Jakieś pyłki wirowały w świetle. Robotnicy na rusztowaniu klęli, że idzie im jak kurwie w deszcz. Na półce znalazłam martwą ćmę. Musiała oddać ducha tej nocy, bo wczoraj jej nie było. Ma ładne skrzydełka. Przyglądałam się maleńkiemu truchełku, ostatecznie jednak wyrzuciłam ją za okno. Niech wraca do natury skąd przypełzła. Piłam wrzątek, a później dwie kawy bez cukru, bo się skończył. Wizyta w aptece, drobne zakupy - nuda. Wieczorem zjadłam kromkę chleba. Siedziałam w ciemnym pokoju i żułam czerstwe pieczywo patrząc przez okno na liście Teodora. Zapaliłam światło, chleb był spleśniały. Gdy wzięłam go z szafki nic nie wskazywało na to, że w środku jest pleśń. Pewnie dlatego czułam na języku pieprzowy posmak. Ładna ta pleśń. Jest zupełnie biała z zielonymi plamkami. Wygląda trochę jak zamsz albo nubuk. Wpieprzyłam ją, piękno trzeba smakować. Niech rozchodzi się po ciele i wypełnia komórki. Uświadomiłam sobie, że mam alergię na niektóre antybiotyki - czy pleśniak biały zawiera penicylinę? Cóż nie jestem Proboszczem z Ars aby objadać się zgnilizną dla umartwienia, ale nie mogłam powstrzymać się aby nie zjeść tej pleśni. Pleśń jest naprawdę piękna, a ja czułam się prawie szczęśliwa, że mogę to piękno poczuć niemal wszystkimi zmysłami. Gdyby pleśń wydawała dźwięki, pewnie popadłabym w ekstazę i wylądowała pod sufitem, lewitując nad biurkiem. Szkoda tylko, że kwaśna woń chleba nie pozwala na wyczucie zapachu pleśni. Fakt, czuć troszkę ziemisty zapach, ale to stanowczo za mało. Trochę jak ziemia po deszczu, ale już nagrzana słońcem i schnąca nieprzyzwoicie szybko. A może Vianney wcale nie umartwiał się pochłaniając "zgłąbiałe" ziemniaki. Może ten świętoszek odkrył w tym sposób na wypełnienie się czymś, co jest zupełnie eteryczne, niemierzalne, a co wyziera litrami i tonami z dzieł wielkich artystów. Może odkrył moment gdzie piękno staje się materią i dlatego pozwalał leżeć gotowanym ziemniakom po kilka dni w garnku. A może po prostu był szalony, a ja taka sama jak on zwariowana wariatka. Reszta chleba jutro wyląduje w Wiśle, niech ryby dojedzą, albo łabędzie.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Choć raz puść się dla przyjemności

Miałam dziś ciekawą rozmowę ze znajomym franciszkaninem. Temat dotyczył ubóstwa.
...
On: - No jeżeli kasa wyrwałaby Cię z marazmu. To zalatuje płatną prostytucją.
Ja:  -  A mam być cichodajką?- oczywiście, że za kasę.
On: - Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.
Ja: - To się do pamiętnika nadaje ha ha ha.
On: - Ja tam wszystko za darmo daję. Kto chce to bierze. Taki dobry jestem.
Ja: - To ja wezmę z Ciebie przykład.
On: - Nawet cnoty sobie nie pozostawiłem, aby być bardziej ubogim. Nadal chcesz brać? Wprowadzam nową jakość.
Ja: - Stanowczo nową.
On: - No nadal chodzę tradycyjnie w habicie, ale bez majtek.
Ja: - Tak jest łatwiej.
On: - Idę pobiegać bo mi brzuszysko rośnie i pamiętaj jak już masz zamiar się puszczać to choć raz dla przyjemności.

Poprawił mi humor po dość przykrej rozmowie. Pomódlcie się za Narcyza, bo ta nowa jakość zaowocuje kolejną reformacją :)

UPDATE: Witam pana Wu :) Miło :)

http://www.youtube.com/watch?v=uR_ESYb1ypE

sobota, 7 lipca 2012

Klara, co sobie Staśka wybrała.

Kiedyś miałam przyjaciółkę. Któregoś dnia stałyśmy w oknie i obserwowałyśmy ludzi pod nim. Było jakieś święto i z tej okazji niedaleko mojego domu ustawił się rząd straganów z zabawkami, słodyczami i świętościami różnego rodzaju i wielkości. Nagle moja przyjaciółka krzyknęła z zachwytu. Myślałam, że coś się stało, spojrzałam na nią i zauważyłam, że jej wzrok utkwiony jest w syna sąsiadów. Nie powiem był bardzo przystojny. W moim mieście większość ludzi to blondyni ew. szatyni, a ten chłopak miał włosy czarne jak kruk, więc wyróżniał się w odpustowym tłumie. W ogóle wyglądał jak Turek, albo Włoch i większość dziewczyn wzdychała do niego pokątnie, rysując serduszka z jego imieniem w zeszytach i sekretnych pamiętnikach. Przyjaciółka oznajmiła, że go kocha. Spytałam skąd to wie, a ona, że nie śpi, nie ma apetytu i płacze co chwila. Jej zdaniem były to oznaki miłości. Cóż, nie podzielałam tej opinii, jednak zapewniłam, że niezależnie od oznak kiedyś tę wielką miłość znajdziemy. Później ona opuściła nasze miasto. Była starsza i wcześniej zaczęła studia.
Spotkałyśmy się po kilku latach. Spotkałam ją przypadkiem. Niosła na rękach małego berbecia - swojego synka, a jej spódnicy uczepiona była, nieco przestraszona, czteroletnia córeczka. Zaczęłyśmy wspominać i wróciłyśmy do rozmowy sprzed lat - tej o wielkiej miłości. Zapytałam skąd wie, że sposób życia jaki obrała jest właściwy. Odpowiedziała:
- Pamiętasz, kiedy Cię spytałam co to jest wielka miłość? Rozpoznajesz ją bo się nie je, nie śpi i ciągle się płacze. Pewnego dnia ją odkryjemy, odpowiedziałaś. I ten dzień dla mnie nadszedł kiedy moja Marta zrobiła swój pierwszy krok. Był to pierwszy z kroków, który ją poprowadzi daleko ode mnie, ale pozwolił mi zrozumieć co to jest wielka miłość. To jest miłość matki. Jakie piękne życie, bez proszenia o nic w zamian.

Skąd ja tę miłość znam? A z takiej opowieści, którą zna większość ludzi, przynajmniej we fragmentach, a zapisanej w czterech wersjach ;)
Odsyłam do lektury i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię :)

piątek, 6 lipca 2012

Haftowałam cały dzień

Czy wiecie czym jest zło?
Matka zajęta była haftowaniem. Była bardzo skupiona i uśmiechała się na myśl o skończonym hafcie. Obok niej na niskim stołeczku siedział synek. Patrzył na nią z dołu i z ciekawością obserwował co robi ta, która kocha go najbardziej na świecie. Nagle nie wytrzymał i mówi:
- Co robisz mamusiu?
- Haftuję.
- Ale to jest brzydkie, supławe i bez sensu.
Wtedy mama pokazała mu prawą stronę haftu.
Zło jest jak lewa strona haftu, a my wszyscy siedzimy na niskim stołeczku. Nie pozostaje nam nic innego jak wstać ze stołeczka, unieść się i spojrzeć na stronę właściwą, albo prosić o pokazanie prawej strony haftu, bo to Niebo podtrzymuje Ziemię. :)

środa, 4 lipca 2012

Louis Le Vau i Jules Hardouin-Mansart pilnie poszukiwani !!!

W czasie oględzin klasztoru wyszło kilka niespodzianek. Okazało się bowiem, że jedna ze ścian nośnych przez upływ czasu, zaniedbania i wątłość materiałów skruszała. Wsparto ją metalowym rusztowaniem, które tylko nieznacznie zeszpeciło ogólny wygląd całości. Ostatnio jednak doszło do przykrego incydentu. Mimo metalowego podparcia mur kruszał nadal i pękał niebezpiecznie. Zastanawiano się nad zmianą wsporników, ich udoskonaleniem itd. Okazało się jednak, że to nie wina rusztowania. Ostatnie ekspertyzy wykazały, że mur obciąża dodatkowa konstrukcja. Sprawa tajemnicza, bo wcześniej tego nie było. Po prostu ni stąd ni zowąd pojawiła się dodatkowa przypora, która obciąża całą konstrukcję. Zrobiono biopsję tego dziwu architektonicznego. Polegało to na wyjęciu kilku cegieł i poddaniu ich analizie. Wynik zaskakujący - materiał niby ten sam co reszty konstrukcji, ale jakiś zdeformowany. Na domiar złego rodzaj użytego materiału i sposób wykonania wskazują na konkretnego sprawcę, który znany jest z niszczenia różnych obiektów, tak że często zostają po nich tylko zgliszcza. Podobno jest bardzo złośliwy i gdy w jednym miejscu wyburzy się jego twór zaczyna budować w innym miejscu. Kiepska perspektywa dla naszego klasztoru. Dzisiaj przed południem przedstawiono nam plan naprawczy. Nie znam się na tym i niewiele zrozumiałam z wywodów specjalistów. Jedno jest pewne - walka z wrogim elementem łatwa nie będzie, a koszta ogromne.
W czasie popołudniowej kapituły zakonu jakoś częściej całowałam medalik, który noszę na szyi a i pobożność do św. Józefa wzrosła. Chyba pokłonię się też św. Ricie.
Z cyklu "Daj świadectwo": Spodziewam się przesyłki zawierającej 3 Cudowne Medaliki. Osobiście bardzo wierzę w moc tego znaku. Nigdy nie traktowałam go jako amulet, jednak niejednokrotnie wypadki potoczyły się w moim życiu zaskakująco dobrze, co przypisuję właśnie obietnicy Maryi danej tym, którzy go noszą. O świadectwach możecie poczytać klikając tu.
Z okazji otwarcia tego bloga postanowiłam rozdać te medaliki. Jeżeli chcecie otrzymać taki medalik po prostu zgłoście mi to w komentarzu, a na priv ustalimy szczegóły. Z powodu mocno ograniczonej ilości medalików w tym "sorcie" otrzymają go trzy pierwsze osoby, które wyrażą chęć jego posiadania.
Życzę Wam wielu łask i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię.