wtorek, 10 lipca 2012

Grób pobielany

Wstałam dzisiaj wcześniej naglona złym przeczuciem. Nie miałam siły i ochoty się ubierać więc jakiś czas po prostu siedziałam na brzegu łóżka. Zwykle w takie dni staram się ograniczyć funkcje życiowe, jak najmniej ruchu, jednak nieustannie rosnąca od sadła dupa zmusiła mnie do kilku ćwiczeń. Pospacerowałam po pokoju. Podziwiałam swoje stopy, które w plamach słońca na podłodze wyglądały na młodsze. Jakieś pyłki wirowały w świetle. Robotnicy na rusztowaniu klęli, że idzie im jak kurwie w deszcz. Na półce znalazłam martwą ćmę. Musiała oddać ducha tej nocy, bo wczoraj jej nie było. Ma ładne skrzydełka. Przyglądałam się maleńkiemu truchełku, ostatecznie jednak wyrzuciłam ją za okno. Niech wraca do natury skąd przypełzła. Piłam wrzątek, a później dwie kawy bez cukru, bo się skończył. Wizyta w aptece, drobne zakupy - nuda. Wieczorem zjadłam kromkę chleba. Siedziałam w ciemnym pokoju i żułam czerstwe pieczywo patrząc przez okno na liście Teodora. Zapaliłam światło, chleb był spleśniały. Gdy wzięłam go z szafki nic nie wskazywało na to, że w środku jest pleśń. Pewnie dlatego czułam na języku pieprzowy posmak. Ładna ta pleśń. Jest zupełnie biała z zielonymi plamkami. Wygląda trochę jak zamsz albo nubuk. Wpieprzyłam ją, piękno trzeba smakować. Niech rozchodzi się po ciele i wypełnia komórki. Uświadomiłam sobie, że mam alergię na niektóre antybiotyki - czy pleśniak biały zawiera penicylinę? Cóż nie jestem Proboszczem z Ars aby objadać się zgnilizną dla umartwienia, ale nie mogłam powstrzymać się aby nie zjeść tej pleśni. Pleśń jest naprawdę piękna, a ja czułam się prawie szczęśliwa, że mogę to piękno poczuć niemal wszystkimi zmysłami. Gdyby pleśń wydawała dźwięki, pewnie popadłabym w ekstazę i wylądowała pod sufitem, lewitując nad biurkiem. Szkoda tylko, że kwaśna woń chleba nie pozwala na wyczucie zapachu pleśni. Fakt, czuć troszkę ziemisty zapach, ale to stanowczo za mało. Trochę jak ziemia po deszczu, ale już nagrzana słońcem i schnąca nieprzyzwoicie szybko. A może Vianney wcale nie umartwiał się pochłaniając "zgłąbiałe" ziemniaki. Może ten świętoszek odkrył w tym sposób na wypełnienie się czymś, co jest zupełnie eteryczne, niemierzalne, a co wyziera litrami i tonami z dzieł wielkich artystów. Może odkrył moment gdzie piękno staje się materią i dlatego pozwalał leżeć gotowanym ziemniakom po kilka dni w garnku. A może po prostu był szalony, a ja taka sama jak on zwariowana wariatka. Reszta chleba jutro wyląduje w Wiśle, niech ryby dojedzą, albo łabędzie.

4 komentarze:

  1. Nieeee... nie wolno spleśniałego dawać ptakom, bo zdychają, Ty niedouczony pingwinie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda, spleśniałego nikomu, aczkolwiek mój Szef daje takie słodycze własnym dzieciom i śmieje się, kiedy biegają do łazienki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż wodospady w kiszkach - kłopotliwe, a szef sadysta

      Usuń