niedziela, 29 lipca 2012

Home sweet home

Burza zastała mnie pod Mostem Grunwaldzkim. Pioruny, błyskawice i deszcz. Jakaś kobitka krzyknęła przy jednym z grzmotów, a ja ogłuszona omal nie fiknęłam do Wisły. Gondola z turystami, chroniąc się przed nawałnicą przycumowała pod jednym z filarów, podobnie jak przerażone gołębie, które zleciały się z furkotem. Siedziałam, słuchałam i kminiłam. Byłam szczęśliwa, mimo tego, że od cholernego deszczu zrobiły mi się zacieki na tapecie i pół nosa spłynęło na górną wargę. W czasie burzy przywołuje się św. Barbarę, niestety w mych myślach nie zajęła ona miejsca, bo tam kwitł malinowy chruśniak :)
Potem wizyta u pana Edka, który przez telefon udaje kobietę, szklaneczka ginu w jego towarzystwie i łypiąca z każdego kąta Maryja. Nawet w naszej kaplicy nie ma tylu świętych co u Edzia. Powrót do domu.

sobota, 28 lipca 2012

Olympic Fire 2012

Zapłonął znicz olimpijski. Nie zapłonął nad stadionem, ale w samym jego środku i składa się z 204 mniejszych zniczy. Jego elementy to symbol poszczególnych krajów biorących udział w igrzyskach.

Z okazji dwutygodniowego święta sportu składam życzenia wspaniałych emocji i przeżyć jedynym dwóm sportowcom jakim znam - Robertowi (reprezentuje ju-jitsu) i Wu (nie znam dyscypliny wiodącej) - oraz wszystkim kibicom i sympatykom sportu.

Nawet jeżeli zajmujecie się sportem mniej profesjonalnie od olimpijczyków to i tak jesteście o wiele bardziej zaangażowani niż ja. Ukłony!



piątek, 27 lipca 2012

Masło maślane z masłem

Plecie się to, plecie i przewraca oczyma. Snuje, zapętla i rozwiązuje. Skraca, wydłuża, pętelkę zaciska. Supełek robi, rwie się, tarmosi, strzępi, wykrzywia. Raz proste, raz krzywe, wesołe i smutne. Raz w bieli ślubnej, raz w czerni żałobnej. W zapachu bzu i ogrodu z różami, to znów pod śniegiem i w blasku kominka. Ciepłe, gorące, aż w rączkę cię parzy, to znów lodową zakryte pokrywą. Czasami szybkie jak drogie Ferrari, czasami drepcze jak siwa babulka. Dąży do przodu w cwale szalonym, by stanąć jak wryte i nie drgnąć ni razu. Raz się rozrzuca jakby w Lotto wygrało, raz dłonią wychudłą prosi o drobne. Takie to życie jest poje...ane!
A skoro już o tym mowa. Czas mi chyba wracać do Warszawy.

   

czwartek, 26 lipca 2012

Ćma

Spójrz jak złapałeś mnie, jak w nikłą nić zaplątałam się.
 Nabrać dałam się, zwabiona oczu blaskiem twych. 
W tym światełku zatopiona, w skrzącej czerni źrenic, jak w hipnozie zakochana.
 Teraz sączysz we mnie jad, ja spętana cała drżę.
Bronię się skrzydłami, ich wachlarze szarpią nić,
 jednak jadem osłabiona w Twe ramiona wpadać chcę.
Moje serce traci puls, moje dłonie już Cię chcą, ciało moje pragnie Cię,
tylko usta szepczą - Nie!
Tak to widać miało być.
Twój niecny plan, powiódł się,
w sieci mocno zaplątana, jad przenika mnie.
Naga ciałem mówię "Tak" i poddaję się.
Jad Twój burzy we mnie krew,
tylko usta szepczą - Nie!
Żar w mych żyłach pali mnie.
Jad już czuję w skroniach swych.
Już i usta szepczą "Tak"
Tylko ja wciąż czuję - Nie!
Myśl zmąciła we mnie się, jad wypłukał życie me.
Zawieszona na niteczce w bólu cała kurczę się.
Dusza krzyczy przerażona - Nie, nie, nie!
Gasnę z wolna, we mnie Ty
coraz głębiej czuję Cię, nic nie mówię boję się.
W czerń odpływam skołowana,
bólem tkasz ten krótki czas.
I odchodzę poraniona słysząc Twoje głośne:
"Taaak!"


środa, 25 lipca 2012

Dobry człowiek


Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi.


 

święty Józefie patronie nasz...

Dzisiaj środa. Od wieków dzień ten jest obchodzony jako dzień świętego Józefa. Możliwe, iż jest to spowodowane samym środkiem tygodnia pracy, kiedy to roboty nawał, a człowiek już niucha weekend. Widać Kościół dał nam tego świętego za wzór - jak dotrzeć do piątku nie wariując i nie siwiejąc :) Tak czy inaczej warto Józefa pomaltretować westchnieniami gdy szef opiernicza za byle błahostkę, kopiarka na złość wypluwa białe kartki, a kawa w bufecie smakuje jak zupa na kiepach. Niestety przyszło nam żyć w czasach gdy większość z nas pracuje tam gdzie mu się udało, a nie gdzie chce. Podobnie było z Józefem. No bo co miał chłopina pomyśleć gdy mu narzeczona od ciotki z brzuchem wróciła? Normalnie pannicę odsyłało się do ojca z listem rozwodowym, a jeszcze częściej po prostu kamienowano. Józef nosił się z zamiarem odstawienia "niewiernej" do teścia niech chowa ją i bękarta. Bóg jak to On ma w zwyczaju nieco namieszał. Zesłał do Józefa anioła we śnie i wyjaśnił co i jak. Co robić? Siła wyższa i może początkowo nawet niezbyt chętnie podjął się wychowywania nie swojego biologicznie dziecka. Resztę historii znamy.
Józef patron pracujących, rodzin, bezdomnych (aaa.... bo zapomniałam wspomnieć, że mieszkaniowo to też mu się nie poukładało od razu. Najpierw mu żona w bydlęcej obórce rodziła, a później jeszcze przeprawa przez pustynię do Egiptu, też bez dachu nad głową) i Kościoła. Niby zawsze na miejscu a jakby przez przypadek. Cóż może i nas siły wyższe stawiają w miejscach, które są trudne, a jak się później okaże wychowamy Mesjasza :)
Pozdrawiam Was serdecznie i zostawiam z Józefem. Święty Józefie patronie nasz, módl się za nami :)

Ha Ha Ha !!! Ale właśnie pieśń znalazłam. Sakro - polo czystej krwi :)

 

wtorek, 24 lipca 2012

Nurrgula

Tak się stało, że dołączyła do mnie Nurrgula. Staram się poznać swoich obserwatorów, więc odwiedziłam Nurrgulę w jej magicznym świecie. To co zobaczyłam mnie zasmuciło, ponieważ nie noszę biżuterii, a tam same cudeńka. eh... Ciężki los zakonnicy. Odsyłam was jednak do Śliwkowych Trzewików sami zobaczycie o czym mówię.

No i oczywiście jak każdy nowy obserwator Nurrgula otrzymuje muzyczną dedykację z ukłonami i podziwem.


Grzeczni chłopcy idą do nieba a niegrzeczni mają raj na ziemi

Dzisiaj spacerowałam po Plantach. Usiadłam na ławeczce, karmiłam gołąbka, aż tu nagle z krzaczorów wynurza się pijak i sika. Byłam oburzona. No jak tak można? Chyba go matka nie wychowała w tradycyjny, katolicki sposób. Kto to słyszał oddawać urynę publicznie i to w takim miejscu, gdzie cały świat przyjeżdża odpocząć i napawać się zielenią w centrum miasta. Co to ma być?
Aby od małego egzekwować postawy wstrzemięźliwe i poprawne należy zastosować odpowiednie środki. Istnieje cała gama metod i technik skutecznego wychowania młodego człowieka na porządnego obywatela - katolika. Można je podzielić na dwie grupy: metody bezpośrednie i metody psychologiczne.
Do metod bezpośrednich zliczamy:
- klęczenie na grochu
- stanie w kącie
- targanie za uszy
- konfiskata komórki (vel. inne zakazy np. gier komputerowych, czy żydo-masońskiej telewizji)
- klapsy (uświęcone tradycją)
- pisanie 100 razy "Będę grzeczny"
- kary pieniężne
Metody psychologiczne są bardziej wyrafinowane. Powodują wyrobienie w dziecku postawy służalczo - skrytej, a co za tym idzie łatwej do kierowania. Należą do nich:
- ośmieszanie
- porównywanie z innymi
- odmawianie różańca
- poniżanie
- usuwanie ze znajomych na Facebook'u
Metody zaczerpnęłam od pani Grażyny Żarko, którą pewnie znacie i słyszeliście. Uważam, że zupełnie wyczerpują temat wychowania i niewątpliwie są skuteczne.
Pozdrawiam wszystkich zmagających się w walce o czystość obyczajów.


poniedziałek, 23 lipca 2012

Jeszcze tylko kropelka

Osiągnęłam stan permanentnego zadowolenia i gdyby ten stan ogarniał mnie ciągle było by cudownie, a tak tylko pięknie jest. Jeszcze tylko kropelka.

Muzyczna dedykacja dla twórców. Tak sobie pomyślałam, że gdyby Ramona popełniła fotki z procesu twórczego, mogłaby zrobić wystawę i być artystką plastyczką. Jak to niewiele potrzeba - prawda?



sobota, 21 lipca 2012

"Martwica mózgu"

Po prostu uwielbiam ten film. Zawsze gdy go oglądam nieomal sikam ze śmiechu i to nic, że w latach 90' do kaset z tym filmem dodawano w wypożyczalniach worki na wymioty.
Zdaje się, że to należy do gatunku komedii gore, a zużycie 300 litrów sztucznej krwi w scenie finałowej uczyniło z "Martwicy" najbardziej krwawy film w historii kinematografii.

Najzabawniejsza kwestia:
Ona: - Twoja matka zjadła mojego psa!
On: - Nie całego.


Jak spowodować cud :)

Zdradzę Wam prosty sposób na to, jak zdobyć to, czego się pragnie. Gdzieś to zasłyszałam, przepraktykowałam i teraz się z Wami podzielę.
Jeżeli czegoś naprawdę pragniemy, to przede wszystkim (1.) powinniśmy znaleźć w sobie odwagę aby o to poprosić. (2.) Trzeba być wytrwałym i ostatecznie (3.) poprosić o właściwą rzecz.
Jeśli pójdziecie za tymi trzema tajemnicami ;) wtedy po prostu to o co prosicie może stanąć w Waszych drzwiach.
Z cyklu "Daj świadectwo":
Istnieje cała litania świętych szczególnego wstawiennictwa. Sprawy jakie rozwiązują to prawdziwe węzły gordyjskie. Oczywiście nie są to jakieś czar mary i nic nie zadziała na zaklęcie, ale warto czasami zwalić na nich swoje problemy. Przedstawiam Wam ranking najskuteczniejszych świętych (oczywiście moim zdaniem) i krótkie uzasadnienie :)


  • Niekwestionowana liderka w temacie św. Rita - patronka spraw trudnych beznadziejnych i po ludzku niemożliwych 

Uzasadnienie: Dzięki niej zaliczyłam czwarty rok studiów, przed każdym egzaminem westchnienie do Rity i 4 - 5 w indeksie. / należy zaznaczyć, że na egzaminy szłam na tzw. beton z totalną pustką w głowie.



Uzasadnienie: Ogarnęła mnie po poważnym spotkaniu z lekarzami i ich półrocznym próbom wyprowadzenia mnie na ludzi. Sami specjaliści nie wierzyli, że to tak gładko poszło. 


Uzasadnienie: Wiadomo ma chody u Boga, bo Mu Syna wychował :) Warto zainwestować kilka litanijek do tego świętego.


Uzasadnienie: Ustawiłam sobie jego zdjęcie w celi i przeorysza nawet nie spodziewała się, że mam go tylko dlatego, że jest przystojny. Uważam, że to już zasługa Alberta, poza tym pomógł mi gdy miałam kryzys z przyjaciółmi. Zafascynował mnie nie tylko look'iem, ale i swoją działalnością w czasie II Wojny Światowej. Słodki :)


  • św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edith Stein) - powinna być przed Albertem, ale nie będę już zmieniać. To moja ulubiona święta, warto zapoznać sie z jej życiorysem. 
Uzasadnienie: Po kontuzji jakiej uległam grając w piłkę nożną miałam poważne problemy z chodzeniem. Raciczka mi spuchła do niemożliwości, szwy niemal przecinały skórę a ja wyłam z bólu. W stanie największego udręczenia prosiłam Teresę o pomoc. Dnia następnego wstałam z łóżka zupełnie zdrowa, pojechałam do chirurga i bidny oczom nie wierzył, że zaledwie po 3 dniach rana praktycznie się zagoiła, zdjął szwy, a ja w klasztorze zostałam okrzyknięta symulantką, ponieważ siostry idiotki nie znały prawdy :)

Jeżeli dotarliście aż tutaj znak to niechybny, że święci działają ;) Miałam Was jeszcze zmasakrować Hymnem do św. Katarzyny Sieneńskiej, ale sobie podaruję. 
Sam temat świętych patronów wypłynął, ponieważ Wu napisał, że jest szczęśliwy, a ktoś skomentował, że nie cierpi szczęśliwych, bo budzi to w nim zazdrość. Dla tych, którym szczęścia brak, ta mała litanijka, a dla tych którzy mają go wiele - cóż kochani, powyższe przykłady wskazują, że szczęściem trzeba sie dzielić. 
Swoją drogą pozdrawiam Kimona, który jak się okazało żyje i ściga tornada gdzieś w prerii (a ja już mu chciałam świeczkę palić) no i polecam zaglądać na bloga Wu, to takie pisane endorfiny. 


środa, 18 lipca 2012

Od rana mam dobry humor



UPDATE: Witam Maćka!!! Obiecałam mu dedykację militarną na przywitanie więc...



Brooke dziękuję za radę :) DZIAŁA!!!

wtorek, 17 lipca 2012

Nie zdążyłam zawołać pomocy.

Szłam w deszczu. Skryta pod czarnym parasolem próbowałam uspokoić rozlatane serce. Miałam tremę jak przed koncertem lata temu, gdy jeszcze występowałam to tu to tam. Otrzeźwił mnie dzwonek telefonu. Zapytał mnie gdzie jestem. Stałam przed Uniwersytetem Rolniczym i miałam ochotę dać drapaka. Wyszedł zza zakrętu. Nooo... wrażenie piorunujące. Szerokie barki, masywna szyja. Nieśmiało otworzyłam drzwi od samochodu. Poczułam zapach tapicerki, a deszcz kreślił krzywe linie na przedniej szybie. Zawsze bałam się jeździć samochodem, został mi uraz po tym jak jadąc z moją mamą wylądowałam na masce samochodu, przebijając głową przednią szybę. Resztę pamiętam jak dawno oglądany film. Ciepło dłoni, zapach kremu do twarzy i żelu do włosów. Jego śmiałość spięła mnie maksymalnie. Przez uchyloną szybę wdzierał się oszałamiający zapach koszonej trawy i nocnej świeżości.
Od pierwszego spotkania minęły już chyba 3 miesiące. Dzisiaj na biurku znalazłam czerwone, metalowe serce wypełnione rozkosznie wiśniowymi czekoladkami. Jestem szczęśliwa. Czy to tak można? Można i mam zamiar być szczęśliwa, cholernie szczęśliwa nadal. :)

UPDATE: Witam Pana Dawida mam nadzieję, że zostanie Pan ze mną na dłużej :)
http://www.youtube.com/watch?v=Um3C9Gmpm4Y

Bla, bla, bla...

Jest mi tak dobrze, że nie mam nic do powiedzenia. Totalny luz.
Dzisiaj stwierdziłam, że w sumie za dużo myślę o pierdołach, dlatego powodowana dobrem swoich zwojów mózgowych pozwolę im odpocząć jakiś czas, nie narażając ich na zbyt ciężki wysiłek. Zaopatrzyłam się na tę okazję w kilka komedii romantycznych rodzimej produkcji i tych zza oceanu. Istnieje obawa zbytniego przesuszenia szarych komórek, co powodować może martwicę, ale pomyślałam, że kto nie ryzykuje ten nie zyskuje i dzisiaj pierwsza projekcja.
Cóż to tyle, jak będę chciała się czymś podzielić przeczytacie o tym pierwsi. Pozdrawiam :)

piątek, 13 lipca 2012

Po Plantach grasował czarny potwór.

Siedziałam na ławce czytając czasopismo. Było wcześnie. Zegar na wieży katedry wawelskiej wybił dziewiątą. Planty budziły się po dość chłodnej nocy. Z wielu ławek podniosły się dziwne indywidua i przechadzając się po "rejonie" prosiły o zapomogę wysokości złotówki. Oddając się inspirującej lekturze na temat odurzeń narkotycznych, wizji i "choroby szamańskiej" zostałam zagadnięta przez jednego z takich zbieraczy.
Przywitał się grzecznie i nie czekając na moją odpowiedź przysiadł się do mnie. Wyglądał interesująco. Włosy miał niesfornie potargane i pozlepiane w tłuste strąki. Odzież przeżywała okres świetności przynajmniej dwie dekady temu i pewnie wtedy też miała ostatni kontakt z detergentami. Nieszczęśnikowi chyba niedawno ktoś umarł, ponieważ nosił rzucającą się w oczy żałobę pod paznokciami. Ogorzała słońcem twarz nie straszyła, chociaż skóra na prawym policzku łuszczyła się mocno. Nie umiałam rozpoznać zapachu jego perfum, ale mógł być to zapach "Noc w śmietniku" lub inna ze słynnych designerskich wód klozetowych oj... przepraszam toaletowych. Śledziowo - spirytusowy oddech świadczył, że pan był tuż po śniadaniu. Na lewej nodze miał żółto - biało - czerwono - brunatną ranę, która jątrzyła się paskudnie, wzbudzając zainteresowanie muchy, która odganiana zgrubiałą dłonią co chwila wracała na swoje miejsce. Uśmiechnął się do mnie bezzębnie i poprosił o złocisza na zupę. Cóż nie miałam drobnych co szczerze  zasmuciło tego pana, nie przeszkadzało mu to jednak zacząć rozmowę. Temat niby niewinny, bo pogoda, jednak nachylał się przy tym tak mocno, że po dwóch zdaniach siedziałam już na brzegu ławki, niebezpiecznie balansując na krawędzi. Na nieszczęście pod nogami zaplątał mi się gołąb, który widocznie liczył na wyżerkę i omal nie rypnęłam na chodnik. I stało się. Uświadomiłam sobie, że jestem potworem. Od momentu gdy mój towarzysz bezpardonowo postanowił umilić mi czas swoją obecnością, zdążyłam odmówić  milion "Zdrowasiek" aby mnie tylko nie dotknął. Jak mogłam? Obok mnie siedział człowiek, człowiek który potrzebował wszystkiego, od głupiej złotówki na zupę po chwilę uwagi i zrozumienia, a ja bezwstydnie odtrącałam go całym jestestwem. Zrobiło mi się cholernie wstyd. Musiał zauważyć, że coś nie gra, ponieważ zapytał czy dobrze się czuję i uwaga... czy nie potrzebuję pomocy. Czułam się tak upokorzona i zgnębiona, że nie śmiałam spojrzeć mu w oczy. Biedak chyba pojął w czym rzecz i życząc mi miłego dnia po prostu sobie poszedł. Gdyby mi ktoś przywalił obuchem siekiery w potylicę, czułabym się mniej ogłuszona niż w tym momencie. 
Wracałam jak w amoku i gdy dotarłam do Kolegiaty św. Anny pomyślałam, że odpocznę w ciszy świątyni. U wejścia stały dwie panie, które już dawno potrącił rydwan czasu czego nawet gruba warstwa pudru nie zdołała zamaskować. Gdy zrównałam się z nimi zza filara wyszła kobieta, która mówiła do kogoś niewidzialnego. Obie paniusie spojrzawszy z pogardą rzuciły: "Znowu ta wariatka, gada do siebie" i odwróciwszy się na pięcie weszły do środka. Gdy uklękłam w ławce widziałam jak ich wargi poruszają się w bezgłośnej modlitwie. I nagle olśnienie - jak po meskalinie, kiedy wyostrzają się barwy, a wszystko wydaje się świecić. Dlaczego wariatami nazywamy ludzi, którzy mówią do kogoś niewidzialnego na ulicy, a gdy robią to w kościele to uznajemy to za normalne? Tego było zbyt wiele. Słaniając sie na nogach wyczłapałam z kościoła i wróciłam do domu. Pewnie paniusie pomyślały, że zapiłam, a kij im w ... 
Chyba staję sie agnostyczką, albo co gorsza antyteistką. Boże uchowaj!

czwartek, 12 lipca 2012

Wołowina, wieprzowina czyli mięso wraca do łask

Jutro muszę wstać wcześnie rano, poprawić urodę grubą warstwą tynku i tapety, aby już o ósmej rano popijać kawę w towarzystwie Ardeshira. Od kilku miesięcy, bez skrupułów za to z premedytacją wciskałam czerwoną słuchawkę w telefonie gdy dzwonił, jednak wrodzona wrażliwość (hi hi) i miłość bliźniego nie pozwoliły mi na kontynuowanie tego procederu. Cóż, życie nie jest łatwe i któraś z ciasnych kawiarni na Rynku usłyszy jutro mój okaleczony angielski. Na szczęście nie potrwa to długo, ponieważ Ardeshir ma lekcje polskiego. Jednak o wiele bardziej martwi mnie plan południowy. Ze słonecznej Italii przyjechał Jowisz. Tak! Jego rodzice mieli fantazję. Wyląduję w garach smażąc i piekąc mięsiwa. Ostatnio i tak udało mi się pochłonąć kilka filetów z kurczaka i szynkopodobny wyrób z indyka, jednak czerwone mięso mnie przeraża. Osobiście nie mam nic przeciwko zabijaniu i konsumowaniu zwierząt, ale nie cierpię smaku mięsa. Będzie to jakaś odmiana. Trzymajcie kciuki.
Aaaa... spleśniały chleb pokruszyłam gołębiom. Wybrałam się na bulwary, aby wbrew ostrzeżeniom Stacha podtruć nim łabędzie, jednak ciągłe telefony zatrzymały mnie skutecznie na Plantach, gdzie siedząc na ławeczce jak moherowy berecik potulnie kruszyłam chlebek ptaszkom. No i poderwał mnie jakiś facet. Na oko miał ze cztery lata i zapytał czy mogę dać mu kromeczkę, bo też chce karmić ptaszki. Siedziałam więc z tym berbeciem oblegana przez gołębie i bacznie lustrowana przez matkę kawalera. Było naprawdę miło. Krzyś - tak ma na imię nowy kolega, jedzie nad morze w weekend i ma zamiar szukać bursztynu na sopockiej plaży. Powodzenia Krzysiu :)
Na szczęście rozgrzana zieleń chroniła nas przed rakiem skóry i poparzeniem słonecznym, dzięki czemu o własnych siłach wróciłam do domu.
Deszczowy pląs nago nie powiódł się. Gdy tylko rozebrałam się do połowy jakaś zazdrosna o figurę pindzia wykrzyczała, że mam się zabierać z trawnika bo zadzwoni po policję. Moja droga - zadzwoń od razu do papieża, ekskomunika zrobiłaby na mnie większe wrażenie niż mandat :) To tyle kochani i .... to Niebo podtrzymuje ziemię.

UPDATE: Witam Brooke :) jakaś pieśń powitalna hm... http://www.youtube.com/watch?v=Z3wRr4K0x9E&feature=BFa&list=ALzxNYRMVOCRgf0dp3Z4-Sv1Z3t2oKY9MI

nie wiem dlaczego nie mogę umieszczać filmików tutaj - trudno

UPDATE 2: naprawiłam błąd w tytule, było zabawnie, ale ...

środa, 11 lipca 2012

;)

Wieczorem napiszę coś sensownego, teraz po prostu cieszę się że jest burza, biegnę pohasać nago w deszczu.

wtorek, 10 lipca 2012

Grób pobielany

Wstałam dzisiaj wcześniej naglona złym przeczuciem. Nie miałam siły i ochoty się ubierać więc jakiś czas po prostu siedziałam na brzegu łóżka. Zwykle w takie dni staram się ograniczyć funkcje życiowe, jak najmniej ruchu, jednak nieustannie rosnąca od sadła dupa zmusiła mnie do kilku ćwiczeń. Pospacerowałam po pokoju. Podziwiałam swoje stopy, które w plamach słońca na podłodze wyglądały na młodsze. Jakieś pyłki wirowały w świetle. Robotnicy na rusztowaniu klęli, że idzie im jak kurwie w deszcz. Na półce znalazłam martwą ćmę. Musiała oddać ducha tej nocy, bo wczoraj jej nie było. Ma ładne skrzydełka. Przyglądałam się maleńkiemu truchełku, ostatecznie jednak wyrzuciłam ją za okno. Niech wraca do natury skąd przypełzła. Piłam wrzątek, a później dwie kawy bez cukru, bo się skończył. Wizyta w aptece, drobne zakupy - nuda. Wieczorem zjadłam kromkę chleba. Siedziałam w ciemnym pokoju i żułam czerstwe pieczywo patrząc przez okno na liście Teodora. Zapaliłam światło, chleb był spleśniały. Gdy wzięłam go z szafki nic nie wskazywało na to, że w środku jest pleśń. Pewnie dlatego czułam na języku pieprzowy posmak. Ładna ta pleśń. Jest zupełnie biała z zielonymi plamkami. Wygląda trochę jak zamsz albo nubuk. Wpieprzyłam ją, piękno trzeba smakować. Niech rozchodzi się po ciele i wypełnia komórki. Uświadomiłam sobie, że mam alergię na niektóre antybiotyki - czy pleśniak biały zawiera penicylinę? Cóż nie jestem Proboszczem z Ars aby objadać się zgnilizną dla umartwienia, ale nie mogłam powstrzymać się aby nie zjeść tej pleśni. Pleśń jest naprawdę piękna, a ja czułam się prawie szczęśliwa, że mogę to piękno poczuć niemal wszystkimi zmysłami. Gdyby pleśń wydawała dźwięki, pewnie popadłabym w ekstazę i wylądowała pod sufitem, lewitując nad biurkiem. Szkoda tylko, że kwaśna woń chleba nie pozwala na wyczucie zapachu pleśni. Fakt, czuć troszkę ziemisty zapach, ale to stanowczo za mało. Trochę jak ziemia po deszczu, ale już nagrzana słońcem i schnąca nieprzyzwoicie szybko. A może Vianney wcale nie umartwiał się pochłaniając "zgłąbiałe" ziemniaki. Może ten świętoszek odkrył w tym sposób na wypełnienie się czymś, co jest zupełnie eteryczne, niemierzalne, a co wyziera litrami i tonami z dzieł wielkich artystów. Może odkrył moment gdzie piękno staje się materią i dlatego pozwalał leżeć gotowanym ziemniakom po kilka dni w garnku. A może po prostu był szalony, a ja taka sama jak on zwariowana wariatka. Reszta chleba jutro wyląduje w Wiśle, niech ryby dojedzą, albo łabędzie.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Choć raz puść się dla przyjemności

Miałam dziś ciekawą rozmowę ze znajomym franciszkaninem. Temat dotyczył ubóstwa.
...
On: - No jeżeli kasa wyrwałaby Cię z marazmu. To zalatuje płatną prostytucją.
Ja:  -  A mam być cichodajką?- oczywiście, że za kasę.
On: - Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.
Ja: - To się do pamiętnika nadaje ha ha ha.
On: - Ja tam wszystko za darmo daję. Kto chce to bierze. Taki dobry jestem.
Ja: - To ja wezmę z Ciebie przykład.
On: - Nawet cnoty sobie nie pozostawiłem, aby być bardziej ubogim. Nadal chcesz brać? Wprowadzam nową jakość.
Ja: - Stanowczo nową.
On: - No nadal chodzę tradycyjnie w habicie, ale bez majtek.
Ja: - Tak jest łatwiej.
On: - Idę pobiegać bo mi brzuszysko rośnie i pamiętaj jak już masz zamiar się puszczać to choć raz dla przyjemności.

Poprawił mi humor po dość przykrej rozmowie. Pomódlcie się za Narcyza, bo ta nowa jakość zaowocuje kolejną reformacją :)

UPDATE: Witam pana Wu :) Miło :)

http://www.youtube.com/watch?v=uR_ESYb1ypE

sobota, 7 lipca 2012

Klara, co sobie Staśka wybrała.

Kiedyś miałam przyjaciółkę. Któregoś dnia stałyśmy w oknie i obserwowałyśmy ludzi pod nim. Było jakieś święto i z tej okazji niedaleko mojego domu ustawił się rząd straganów z zabawkami, słodyczami i świętościami różnego rodzaju i wielkości. Nagle moja przyjaciółka krzyknęła z zachwytu. Myślałam, że coś się stało, spojrzałam na nią i zauważyłam, że jej wzrok utkwiony jest w syna sąsiadów. Nie powiem był bardzo przystojny. W moim mieście większość ludzi to blondyni ew. szatyni, a ten chłopak miał włosy czarne jak kruk, więc wyróżniał się w odpustowym tłumie. W ogóle wyglądał jak Turek, albo Włoch i większość dziewczyn wzdychała do niego pokątnie, rysując serduszka z jego imieniem w zeszytach i sekretnych pamiętnikach. Przyjaciółka oznajmiła, że go kocha. Spytałam skąd to wie, a ona, że nie śpi, nie ma apetytu i płacze co chwila. Jej zdaniem były to oznaki miłości. Cóż, nie podzielałam tej opinii, jednak zapewniłam, że niezależnie od oznak kiedyś tę wielką miłość znajdziemy. Później ona opuściła nasze miasto. Była starsza i wcześniej zaczęła studia.
Spotkałyśmy się po kilku latach. Spotkałam ją przypadkiem. Niosła na rękach małego berbecia - swojego synka, a jej spódnicy uczepiona była, nieco przestraszona, czteroletnia córeczka. Zaczęłyśmy wspominać i wróciłyśmy do rozmowy sprzed lat - tej o wielkiej miłości. Zapytałam skąd wie, że sposób życia jaki obrała jest właściwy. Odpowiedziała:
- Pamiętasz, kiedy Cię spytałam co to jest wielka miłość? Rozpoznajesz ją bo się nie je, nie śpi i ciągle się płacze. Pewnego dnia ją odkryjemy, odpowiedziałaś. I ten dzień dla mnie nadszedł kiedy moja Marta zrobiła swój pierwszy krok. Był to pierwszy z kroków, który ją poprowadzi daleko ode mnie, ale pozwolił mi zrozumieć co to jest wielka miłość. To jest miłość matki. Jakie piękne życie, bez proszenia o nic w zamian.

Skąd ja tę miłość znam? A z takiej opowieści, którą zna większość ludzi, przynajmniej we fragmentach, a zapisanej w czterech wersjach ;)
Odsyłam do lektury i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię :)

piątek, 6 lipca 2012

Haftowałam cały dzień

Czy wiecie czym jest zło?
Matka zajęta była haftowaniem. Była bardzo skupiona i uśmiechała się na myśl o skończonym hafcie. Obok niej na niskim stołeczku siedział synek. Patrzył na nią z dołu i z ciekawością obserwował co robi ta, która kocha go najbardziej na świecie. Nagle nie wytrzymał i mówi:
- Co robisz mamusiu?
- Haftuję.
- Ale to jest brzydkie, supławe i bez sensu.
Wtedy mama pokazała mu prawą stronę haftu.
Zło jest jak lewa strona haftu, a my wszyscy siedzimy na niskim stołeczku. Nie pozostaje nam nic innego jak wstać ze stołeczka, unieść się i spojrzeć na stronę właściwą, albo prosić o pokazanie prawej strony haftu, bo to Niebo podtrzymuje Ziemię. :)

środa, 4 lipca 2012

Louis Le Vau i Jules Hardouin-Mansart pilnie poszukiwani !!!

W czasie oględzin klasztoru wyszło kilka niespodzianek. Okazało się bowiem, że jedna ze ścian nośnych przez upływ czasu, zaniedbania i wątłość materiałów skruszała. Wsparto ją metalowym rusztowaniem, które tylko nieznacznie zeszpeciło ogólny wygląd całości. Ostatnio jednak doszło do przykrego incydentu. Mimo metalowego podparcia mur kruszał nadal i pękał niebezpiecznie. Zastanawiano się nad zmianą wsporników, ich udoskonaleniem itd. Okazało się jednak, że to nie wina rusztowania. Ostatnie ekspertyzy wykazały, że mur obciąża dodatkowa konstrukcja. Sprawa tajemnicza, bo wcześniej tego nie było. Po prostu ni stąd ni zowąd pojawiła się dodatkowa przypora, która obciąża całą konstrukcję. Zrobiono biopsję tego dziwu architektonicznego. Polegało to na wyjęciu kilku cegieł i poddaniu ich analizie. Wynik zaskakujący - materiał niby ten sam co reszty konstrukcji, ale jakiś zdeformowany. Na domiar złego rodzaj użytego materiału i sposób wykonania wskazują na konkretnego sprawcę, który znany jest z niszczenia różnych obiektów, tak że często zostają po nich tylko zgliszcza. Podobno jest bardzo złośliwy i gdy w jednym miejscu wyburzy się jego twór zaczyna budować w innym miejscu. Kiepska perspektywa dla naszego klasztoru. Dzisiaj przed południem przedstawiono nam plan naprawczy. Nie znam się na tym i niewiele zrozumiałam z wywodów specjalistów. Jedno jest pewne - walka z wrogim elementem łatwa nie będzie, a koszta ogromne.
W czasie popołudniowej kapituły zakonu jakoś częściej całowałam medalik, który noszę na szyi a i pobożność do św. Józefa wzrosła. Chyba pokłonię się też św. Ricie.
Z cyklu "Daj świadectwo": Spodziewam się przesyłki zawierającej 3 Cudowne Medaliki. Osobiście bardzo wierzę w moc tego znaku. Nigdy nie traktowałam go jako amulet, jednak niejednokrotnie wypadki potoczyły się w moim życiu zaskakująco dobrze, co przypisuję właśnie obietnicy Maryi danej tym, którzy go noszą. O świadectwach możecie poczytać klikając tu.
Z okazji otwarcia tego bloga postanowiłam rozdać te medaliki. Jeżeli chcecie otrzymać taki medalik po prostu zgłoście mi to w komentarzu, a na priv ustalimy szczegóły. Z powodu mocno ograniczonej ilości medalików w tym "sorcie" otrzymają go trzy pierwsze osoby, które wyrażą chęć jego posiadania.
Życzę Wam wielu łask i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię.

Święty Perunie przybądź w gości do tej co kiecki mi zazdrości.

Poczułam się mała. Z kubkiem gorącej kawy z mlekiem i dymem z kadzidła wokół stałam w oknie i podziwiałam wspaniałą iluminację jaką zafundowały mi błyskawice i pioruny. Początkowo szaro - wieczorny błękit nieba jak zwykle drgał upałem, by już po minucie spłynąć czernią chmur - jakby ktoś odciął połowę nieba scyzorykiem. Przypomniały mi się łuki z wierzby robione przez dziadka. Siadał przed domem i strugał odpowiedniej grubości gałązki. Stary był, oj stareńki. Nigdy nawet przez myśl nie przeszło mi, że mógł być kiedyś młody i chować spojrzenia dziewczyn do kieszeni, by w odpowiednim czasie pochwalić się nimi kolegom. Prawie nic nie mówił, a nawet jak już snuł swoje bajdy nikt go nie rozumiał. Możliwe, że język zaplątał mu się w supeł od litrów wypitych mikstur, które pędził w szopie, a które słynne były także w sąsiednich wioskach. Scyzoryk gładko przebiegał po gałązkach. Wióry kory spadały bezgłośnie między czarne gumofilce. Biała grzywa pochylała się coraz niżej, by po niedługim czasie podnieść się triumfalnie ze skończonym łukiem. 
     Nawet już nie pamiętam ile utłukłam kawek dzięki tej zbrodniczej zabawce i ile kur zdechło po kilku dniach, niecelnie dźgniętych "patykowymi" strzałami. 
     Widać dzisiaj Bóg bawił się w dziadka. Strugał niebo, aż do czerni kosmosu, a wióry piorunów rozsypywał na ziemię. Nocą ciężko zobaczyć jego łuk - Noe był jednak szczęściarzem. Czy Syn będzie strzelał z niego do Gołębicy?
     To Niebo podtrzymuje Ziemię.
   

wtorek, 3 lipca 2012

Biurwa z Pingwinem raczą się winem :)

Wesoło było dziś :) Temperatura nie sprzyjała wychodzeniu "na pole", ale obowiązki zmusiły mnie do opuszczenia chłodnych murów samotni. To był mój błąd. Obleczona w czarny uniform, ściągałam wszystkie możliwe promienie i promyczki słoneczne i po kwadransie chodziłam nagrzana jak piekarnik gazowy. Gdyby nie przymusowa bytność w banku, pewnie byłaby pieczeń z "pingwina", na szczęście uratowała mnie klimatyzacja i po raz pierwszy cieszyłam się z tak chłodnego przyjęcia. Oczywiście to nie był koniec wycieczki. Po kilkunastu minutach dotarłam do punktu krwiodawstwa gdzie odbierałam wyniki badania krwi - kolejne z resztą gdyż te pierwsze okazały się stanowczo zbyt niepokojące. Niepokoje okazały się być prawdziwe, ale o tym może kiedy indziej. Tak czy inaczej zmachana, spocona, przegrzana i wymięta jak guma do żucia oklapłam na ławce przy ul. Grzegórzeckiej. Nieomal odchodząc od zmysłów i łapczywie pociągając wodę z butelki odpoczywałam w cieniu, aż tu BUM!!! leży baba pod moimi nogami. Początkowo wzięłam ją za fatamorganę, jednak głośne KURWA MAĆ! sprowadziło mnie na ziemię, po czym przystąpiłam do ratowania biedaczki. Nieszczęsna złamała obcas w szpilce - zajefajne szpilki w kolorze cielistym - i jak długa rypnęła na chodnik. Miała rzęsy dłuższe niż spódnicę, a piersi niemal wyskakiwały z żakietu i pachniała cudownie wetiwerem, bergamotką i drzewem sandałowym. Nieco sfatygowana usiadła obok mnie. I wyjęła piersióweczkę. Jakież było moje zaskoczenie gdy podsunęła i ją pod nos mówiąc: Dzięki za pomoc, golnij se! Okazało się, że pracuje w wieżowcu przy Rondzie Grzegórzeckim i jej szef - jakiś sadysta - wysłał ją w ten upał po jakieś papierki. Siedziałyśmy tak chwilę, śmiejąc się i pociągając (jeszcze bardziej rozgrzewającą) zawartość piersiówki.
           Swoją drogą współczuję ludziom pracującym w korporacjach i chociaż często są to wspaniali ludzie to jednak korpo-machina robi z nich sfrustrowanych, zahukanych ludzików, albo totalnych pyszałków i ignorantów. A ja już wiem co mówię ;)
           Wycieczka zakończyła się odciskami na stopach, bólem głowy i pleców. Temu ostatniemu sama jestem winna, ponieważ nierozważnie zrobiłam zakupy w hali i targałam to wszystko do siebie. Głupich nie orzą i nie sieją sami się rodzą czego dowodem - czasami - jestem ja. Tak czy siak dzień uważam za doskonały, chociaż naleśniki jak nigdy przywierały do patelni, stłukłam słoik majonezu i poparzyłam palce.
           Z cyklu "Daj świadectwo": Przyszły do mnie materiały z Instytutu Piotra Skargi. Na śmierć zapomniałam odwołać subskrybcję ;) Tak oto stałam się posiadaczką gazetki o treściach religijnych (w tym numerze coś o sakramentach - autorstwa mego wspaniałego "brata" z Instytutu Dobrego Pasterza), świeczki, którą wraz z intencjami mam im odesłać zupełnie za darmo, a która zapłonie w Fatimie i całego stosu listów i blankietów bankowych, które w prosty i przyjemny sposób pozwalają uiścić dobrowolną ofiarę :) Gazetkę zachowam, ze względu na śliczną okładkę :) nad resztą się zastanowię, muszę to przemodlić i zastanowić się czy wystarczy mi "świętych obrazków" z Władysławem Jagiełło.
           Wczorajsze ciche grzmoty dały mi nieśmiałą nadzieję na burzę - i gucio.
Pozdrawiam Was serdecznie i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię :)
           P.S. Ktoś oznaczył moje zdjęcie i nie mogłam go publikować informuję, że zdjęcie profilowe to zdjęcie znalezione w sieci, adres tej grafiki odsyła do strony pana Marcina Karczewskiego graficznie.com