wtorek, 3 lipca 2012

Biurwa z Pingwinem raczą się winem :)

Wesoło było dziś :) Temperatura nie sprzyjała wychodzeniu "na pole", ale obowiązki zmusiły mnie do opuszczenia chłodnych murów samotni. To był mój błąd. Obleczona w czarny uniform, ściągałam wszystkie możliwe promienie i promyczki słoneczne i po kwadransie chodziłam nagrzana jak piekarnik gazowy. Gdyby nie przymusowa bytność w banku, pewnie byłaby pieczeń z "pingwina", na szczęście uratowała mnie klimatyzacja i po raz pierwszy cieszyłam się z tak chłodnego przyjęcia. Oczywiście to nie był koniec wycieczki. Po kilkunastu minutach dotarłam do punktu krwiodawstwa gdzie odbierałam wyniki badania krwi - kolejne z resztą gdyż te pierwsze okazały się stanowczo zbyt niepokojące. Niepokoje okazały się być prawdziwe, ale o tym może kiedy indziej. Tak czy inaczej zmachana, spocona, przegrzana i wymięta jak guma do żucia oklapłam na ławce przy ul. Grzegórzeckiej. Nieomal odchodząc od zmysłów i łapczywie pociągając wodę z butelki odpoczywałam w cieniu, aż tu BUM!!! leży baba pod moimi nogami. Początkowo wzięłam ją za fatamorganę, jednak głośne KURWA MAĆ! sprowadziło mnie na ziemię, po czym przystąpiłam do ratowania biedaczki. Nieszczęsna złamała obcas w szpilce - zajefajne szpilki w kolorze cielistym - i jak długa rypnęła na chodnik. Miała rzęsy dłuższe niż spódnicę, a piersi niemal wyskakiwały z żakietu i pachniała cudownie wetiwerem, bergamotką i drzewem sandałowym. Nieco sfatygowana usiadła obok mnie. I wyjęła piersióweczkę. Jakież było moje zaskoczenie gdy podsunęła i ją pod nos mówiąc: Dzięki za pomoc, golnij se! Okazało się, że pracuje w wieżowcu przy Rondzie Grzegórzeckim i jej szef - jakiś sadysta - wysłał ją w ten upał po jakieś papierki. Siedziałyśmy tak chwilę, śmiejąc się i pociągając (jeszcze bardziej rozgrzewającą) zawartość piersiówki.
           Swoją drogą współczuję ludziom pracującym w korporacjach i chociaż często są to wspaniali ludzie to jednak korpo-machina robi z nich sfrustrowanych, zahukanych ludzików, albo totalnych pyszałków i ignorantów. A ja już wiem co mówię ;)
           Wycieczka zakończyła się odciskami na stopach, bólem głowy i pleców. Temu ostatniemu sama jestem winna, ponieważ nierozważnie zrobiłam zakupy w hali i targałam to wszystko do siebie. Głupich nie orzą i nie sieją sami się rodzą czego dowodem - czasami - jestem ja. Tak czy siak dzień uważam za doskonały, chociaż naleśniki jak nigdy przywierały do patelni, stłukłam słoik majonezu i poparzyłam palce.
           Z cyklu "Daj świadectwo": Przyszły do mnie materiały z Instytutu Piotra Skargi. Na śmierć zapomniałam odwołać subskrybcję ;) Tak oto stałam się posiadaczką gazetki o treściach religijnych (w tym numerze coś o sakramentach - autorstwa mego wspaniałego "brata" z Instytutu Dobrego Pasterza), świeczki, którą wraz z intencjami mam im odesłać zupełnie za darmo, a która zapłonie w Fatimie i całego stosu listów i blankietów bankowych, które w prosty i przyjemny sposób pozwalają uiścić dobrowolną ofiarę :) Gazetkę zachowam, ze względu na śliczną okładkę :) nad resztą się zastanowię, muszę to przemodlić i zastanowić się czy wystarczy mi "świętych obrazków" z Władysławem Jagiełło.
           Wczorajsze ciche grzmoty dały mi nieśmiałą nadzieję na burzę - i gucio.
Pozdrawiam Was serdecznie i pamiętajcie - to Niebo podtrzymuje Ziemię :)
           P.S. Ktoś oznaczył moje zdjęcie i nie mogłam go publikować informuję, że zdjęcie profilowe to zdjęcie znalezione w sieci, adres tej grafiki odsyła do strony pana Marcina Karczewskiego graficznie.com

3 komentarze:

  1. Tak! Należy współczuć korpoludzikom i mieć dla nich miłosierdzie oraz wyrozumiałość! (chlip chlip) ;)

    OdpowiedzUsuń